Wstecz Maratony Strona główna Aktualności Archiwum Kontakt
Relacja Grassor 444 - Stefan Wesołowski
Po ogłoszeniu kalendarza na rok 2019r gdy zobaczyłem przy nazwie Grassor liczbę 444 od razu wiedziałem, że będzie coś szczególnego w tegorocznej edycji najdłuższej imprezy orientacyjnej w sezonie. Kiedy okazało się, że tegoroczne zawody będą najdłuższymi w historii o długości 444km przeszły mnie dreszcze. Jak to 444km!? Przecież to już niezła przesada! 300km było nie lada wyzwaniem a do tego mamy dołożyć jeszcze połowę tego!? Oznaczało to jedno- będzie trzeba solidnie przygotować się do tego startu! Jak zaplanowałem tak zrobiłem, więc w maju i czerwcu przejechałem dziesiątki kilometrów z myślą o starcie w tym maratonie- gigancie. Forma rosła, co potwierdził dobry start w Pazurze Gryfa, bardzo dobra wiosenna edycja rajdu Liczyrzepy i zupełnie niespodziewany sukcesie jakim było wygranie ultramaratonu MTB Ultra 147 Szczecin - Kołobrzeg (ultramaratonu na dystansie 160km, ciekawe jak trzeba by było wtedy nazwać Grassora 444 :D). Do Szurpiły gdzie mieści się baza zawodów docieram ok. 9 rano więc mam jeszcze pół godziny na ostatnie przygotowania. Trasa ma składać się z niejako dwóch części. Jedna to północny zachód obejmująca Puszczę Rominckiej a druga południowy wschód obejmująca Puszczę Augustowską. W głowie planuje zacząć od północnej części, żeby nie jeździć po Puszczy Augustowskiej, w nocy a pomiędzy pętlami zajechać do Bazy żeby podładować elektronikę, zjeść i uzupełnić wodę. O 9.30 rozpoczyna się odprawa na której otrzymujemy 3 mapy formatu A3 oraz garść cennych informacji od Bronka. Na samym końcu południowej mapy znajduje się OS z 6 najcenniejszymi punktami. Cóż, niezła motywacja, żeby aż tam dojechać :) Patrzę na zegarek a tu już 10:02 - to co można startować?? Można! To ruszamy!! Tak jak założyłem sobie wcześniej najpierw będę kierować się na północną pętlę więc na początek wybieram odkryte na mapie T6 i T7. Już na samym początku na rozgrzewkę bardzo ostry podjazd szutrową drogą do wioski. Kawałek drogi asfaltowej i skręcam już w polną drogę w kierunku punktu. Dojeżdżam - chyba jako pierwszy- do tablicy informacyjnej. Trzeba odczytać nazwę pod zdjęciem i na tej podstawię wpisać kod do aplikacji. Chwila zawahania i wątpliwości czy aby na pewno dobrze wpisuję czteroliterowy kod. Wysyłam i w aplikacji pojawia się mapa, to działa! T6, godz. 10:17, p. widok. tabl. 50m na E - zdjęcie nr 1 - nazwa porostu – wyrazy.
Do punktu dojeżdża Krystian, z którym będę się mijał na wielu następnych punktach. Chwila na naniesienie nowo odkrytych punktów na mapę i decyduję się jechać pierwotnym planem czyli wracam do asfaltówki i dalej na zachód. Krótki przejazd, na którym niestety po raz ostatni już na tym rajdzie widzę Mariusza i Krzyśka( z którymi przejechałem większość zeszłorocznego Grassora 300). Chwila i już jestem na punkcie widokowym. T7, godz. 10:27, platforma widokowa - tablica nr 4 - rok Flinta
Jadę dalej asfaltem, świeci piękne słońce, jest nie za ciepło i nie za zimno. Po prawej stronie iście górski krajobraz pojezierza Suwalskiego. Ale fantastycznie myślę sobie! Zanim się obejrzę już jestem u stóp punktu widokowego. Trzeba zostawić rower i wdrapać się po schodach na szczyt. Na górze ładny widok na rozlewisko Czarnej Hańczy i malowniczy budynek Biura Informacji Turystycznej.
Źródło:www.facebook.com/636862873050386/photos/a.663759977027342/2792039480866037/?type=3&theater, Autor „North Team”
T9, godz. 10:35, punkt widokowy - 4 pierwsze cyfry w tekście
Odsłaniają się kolejne punkty na zachodzie. Wracam do asfaltu i jadę dalej. Zauważam, że jestem na trasie Green Velo, który to odcinek miałem zamiar przejechać gdzieś w dalekosiężnych planach (2 lata temu przejechałem odcinek Przemyśl- Białystok). Przecinam ledwie widoczną rzeczkę i na podjeździe wypatruje drogi prowadzącej do rzeki, gdzie ma znajdować się punkt. Do tablicy, z której trzeba spisać kod prowadzi śliska, drewniana ścieżka na której nie trudno o wywrotkę.
Źródło:www.facebook.com/636862873050386/photos/a.663759977027342/2792039304199388/?type=3&theater, Autor „North Team”
T41, godz. 10:54, tablica rezerwat - nazwa ryby z ryciny - wyrazy
Szybki rzut oka na mapę i decyduję się najpierw jechać do punktu nad jeziorem Hańcza a później do PK34. Jadę na północ, mijam wieś Hańcza i skręcam w szutrową drogę mającą mnie doprowadzić do celu. Mijam polankę z pięknym widokiem z góry na najgłębsze jezioro w Polsce i dojeżdżam do drewnianej bramki z której teoretycznie pieszo trzeba atakować punkt widokowy. Teoretyczni, bo znak mówiący, że do szczytu jest jeszcze 700m zniechęca mnie do pieszej wycieczki. Przerzucam więc rower za barierkę i do punktu dojeżdżam na dwóch kółkach. T48, godz. 11:13, szczyt - biała kartka - wyrazy
Widzę kolejne punkty na zachód. Chmary komarów skutecznie utrudniają przerysowanie ich na mapę. Odjeżdżam czym prędzej w kierunku pierwszego mojego „tłustego” i jedynego punktu w zawodach z rozświetleniem. Przemierzam dobrą drogę przez polę, na rozwidleniu skręcam w prawo i docieram do lasku w okolicy punktu. Wiem, że nie będzie łatwo bo Budowniczy na odprawie wspominał, że lampion jest „pośrodku niczego” :) jadę ostrożnie, obserwując teren. W końcu wjeżdżam na niewielkie wzniesienie i skręcam w mało widoczną ścieżkę. Jadę jakieś 100 metrów i zostawiam rower żeby przeszukać pobliskie chaszcze. Czy na pewno skręciłem w dobrą dróżkę? Czy punkt byłby aż w takich krzakach? Idę w kierunku niewielkiego wzniesienia a tam spokojnie wisi sobie biało-czerwony lampion :)
PK34, godz. 11:38, trójstyk Niemen/Pregoła/Wisła - płaska górka - rozświetlenie Skanuje znalezisko telefonem i podbudowany ruszam dalej w kierunku trzech blisko położonych siebie punktów. Przejeżdżam dobrą gruntową drogą do asfaltu i szukam skrętu w lewo żeby przejechać przez łąkę do okolicy punktów. Odnajduję dość ładną dróżkę i skręcam w nią. Po paruset metrach droga pogarsza się i dochodzi do rowu ale jest wciąż przejezdna. Jeszcze nie raz podczas tego rajdu będę zaskoczony jakością polnych dróg tego regionu. Dojeżdżam do skrzyżowania szutrówek, chwilę szukam się na mapie i kieruję się na północ by za chwilę dojechać do Bunkru. Tam spotykam Krystiana dzwoniącego do Bronka z informacją, że wpisywany kod z tablicy nie działa. Rzeczywiście okazuje się, że był błąd w aplikacji i cyfrę "0" trzeba było wpisywać jako literę "o". Cóż, zaoszczędziłem na pewno parę minut. T40, godz. 12:03, tablica 1km - rok
Dosłownie moment i już podbijam kolejny punkt. Jakieś ruiny budynku lub nawet jakiegoś wiaduktu. Ciekawe co było tutaj kiedyś. PK21, godz.12:10 - skraj pola na górce- kupa kamieni
Następny- wydaję się, że szybki i prosty punkcik. W drodze przez pole chyba źle skręcam i zamiast jechać tak jak droga na mapie maleńkim zakolem jadę na azymut do drogi przy której ma być obelisk. Po dotarciu do szutrówki zastanawiam się w którym dokładnie miejscu jestem. Jadę może 20 metrów i po lewej widzę poszukiwany obiekt. Nie mogę odczytać daty zza ogrodzenia więc podchodzę bliżej przez pokrzywy i wpisuję (za czwartym razem) poprawny już kod.
Źródło:www.facebook.com/636862873050386/photos/a.663759977027342/2791558837580768/?type=3&theater, Autor „North Team”
T39, godz. 12:25 -obelisk- rok
Odsłaniają się kolejne punkty, oczywiście na zachód. Ruszam i zaraz mijam znak pokazujący, że poruszam się po trasie Green Velo. Mijam rowerzystów z sakwami. Przed mostem skręcam w lewo, jadę dobrą drogą polną do większej szutrówki. Parę małych podjazdów i zjazdów i już jestem na moście przy którym ma znajdować się „tłusty” PK. Odnajduję go bez problemu. PK33, godz. 12:43 - most 10m na N
Czas na słynne mosty w Stańczykach. Po drodze myślę czy nie zaatakować najpierw T29, ale na podstawie wcześniej odkrytych punktów na północy wnioskuję, że najprawdopodobniej będę musiał wracać tamtędy w drodze powrotnej i kieruje się wprost do T08. Na parkingu przy mostach tłum ludzi i samochodów. Widok mostów robi wrażenie! T08, godz. 13:00 -NE róg parkingu, niebieska tablica - numery w adresach
Chwilę zastanawiam się jak jechać na kolejny punkt i decyduję się zrobić to najkrótszą drogą przez pole. Droga jest dobra i po chwili dojeżdżam do asfaltu który okazuję się być znowu szlakiem Green Velo. Ponownie mijam spotkanych wcześniej rowerzystów z sakwami. W Barcicach odbijam zgodnie z kierunkowskazem na most w prawo i po chwili stoję pod nim odczytując kod z tabliczki. Ten most nie robi już takiego wrażenia jak poprzedni w Stańczykach. T35, godz. 13:23 - wiadukty, biało czerwona tablica- wyrazy
Fot. z kolekcji Paweł Brudło
Odsłaniają mi się, jak się później okaże, najbardziej na zachód wysunięte punkty. Patrzę na zegarek. Jestem na trasie niespełna 3,5h a punktów wpadło już sporo. Oby tak dalej! Wracam do asfaltu i szybki przelot do kolejnego punktu. T10, godz. 13:37 - cmentarz woj.- nagrobek ros. - pierwszy rok
Fot. z kolekcji Paweł Brudło Czas wjechać do Puszczy Rominckiej i zacząć zapewne bardziej nawigacyjne punkty! Zmierzam na północ dobrą drogą szutrową przez las. Nie skręcam w najkrótszą drogę bo wydaje mi się, że jest za wcześnie i nadkładam delikatnie dystansu zataczając małe koło ale okolice, gdzie trzeba wbić się w las w poszukiwaniu punktu odnajduję bez problemu. Wjeżdżam w dość zarośniętą ścieżkę i zagłębiam się coraz bardziej w las. Po lewej widzę jeziorko więc wszystko teoretycznie się zgadza. Droga niestety kończy się a ja stoję pośrodku lasu będąc dobrą pożywką dla znacznego stada okolicznych komarów. Postanawiam wrócić do szutrówki i sprawdzić inną ścieżkę. Znowu wjeżdżam w las i ledwie widoczną dróżką jadę coraz dalej w chaszcze. Ilość komarów nie zmniejszyła się i skutecznie utrudnia skupienie się na mapie. Zaczynam znowu wątpić czy jestem w dobrym miejscu. Szukam przecież obelisku który chyba nie byłby postawiony w krzakach? Mimo wszystko jadę jeszcze kawałek dalej i w oddali zaczynam widzieć prześwit polanki. Na jej skraju stoi sobie pośrodku niczego obelisk. Podchwytliwy punkt Panie Budowniczy, myślę sobie ;) T18, godz. 14:07 - obelisk- rok
Fot. z kolekcji Paweł Brudło
Okazuję się, że na pólnocy odsłania się jeszcze jeden punkt. Szybki przejazd dobrą drogą przez las i spisuje kod z głazu. T12, godz. 14:22 - głaz- dwie cyfry i dwie litery
Teraz już zdecydowanie widać, że to koniec punktów w północno- zachodnim brzegu mapy i czas zawracać. Po krótkiej analizie decyduję się najpierw zdobyć Wilczą Górę. Długa, prosta droga przez las pozwala na chwilę oderwania oczu od mapy i podziwianie otaczającej przyrody. Cały czas świeci słońce i jest po prostu przyjemnie. Dojeżdżam do zakrętu w którym szukam drogi odbijającej w kierunku góry. Widzę dobrą przecinkę i skręcam w nią. Odmierzam się a z mapy wynika, że powinienem objechać górę od zachodu po czym zaatakować szczyt od południa. Po drodze widzę dobrą drogę skręcającą w kierunku szczytu w dodatku idącą pod górę. Wygląda kusząco, niby wszystko się zgadza więc spróbuje tak zrobić. Zaoszczędzę drogi na objazd wzgórza, proste! Wjeżdżam na górę, ale wiem, że to jeszcze za blisko więc jadę dalej na azymut punktu. Niestety dojeżdżam do płotu który uniemożliwia mi dalszą jazdę ścieżką. Idę wzdłuż płotu przez coraz większe krzaczory. Zaczynam być zły na siebie. Znowu przekombinowałem ale wiem, że jestem blisko punktu. Po lewej widzę małą przełęcz, a za nią mało widoczną ścieżkę prowadzącą jakby na najwyższe wzniesienie w okolicy. Może to tam! Przedzieram się przez krzaki i pokrzywy z rowerem, nie jest łatwo. Wdrapuję się na górkę, zostawiam rower i obchodzę okolicę - bez skutku. W oddali widzę kolejne wzniesienie. Idę w tamtą stronę, znów przeszukuję okolicę i znowu pudło. Tak, brawo ja, tak to nigdy nie odnajdę punktu. Dużo sił i sporo czasu kosztowały mnie te poszukiwania. Mam dość błądzenia "we mgle" i postanawiam najbliżej napotkaną ścieżką jechać na południe do drogi z której będę mógł odmierzyć się do punktu. Po wyjechaniu na poszukiwaną drogę leśną nie jestem pewien w którym jej miejscu jestem więc jadę do oddalonego o ok 1,5km skrzyżowania którego jestem pewien i tam znajduje na mapie. Odmierzam się i zawracam tą samą drogą. Mijam punkt z którego wyjechałem przed chwilą z lasu i jadę dalej. Na odmierzonej odległości widzę więcej śladów rowerowych skręcających w las. To musi być tu! Podjeżdżam pod niewielką górkę i dojeżdżam do... płotu. To musi być ten sam płot tylko od drugiej strony! Rzucam parę soczystych bluzg w jego kierunku, jakby co najmniej on kazał mi krzątać się przed chwilą w tamtych krzakach. Nie pcham się ponownie w chaszcze, żeby iść wzdłuż płotu do punktu, tylko cofam się parę metrów i niezłą dróżką docieram pod szczyt. Zostawiam rower i na pieszo przez krzaki wdrapuje się na wzniesienie. Chwila zwątpienia przy przeszukiwaniu okolicznych drzew i w końcu dostrzegam biało-czerwoną karteczkę - jesteś Ty #*&$##&*! :) PK13, godz. 15:30- Szczyt
Jestem zły na siebie za stracony czas ale w sumie dobrze, że udało się odnaleźć ten punkt, bo już miałem myśli o odpuszczeniu go. Bez zbędnych ceregieli ruszam dalej plątaniną leśnych ścieżek, które bez większych problemów doprowadzają mnie do mostu za którym na górce znajduję się punkt. T4, godz. 15:56 - Przystanek- tytuł zdjęcia czarny wąż (od razu myślę o Czarnej Cobrze :) )
Czuję, że nie zostało mi już dużo picia a zaraz na trasie ma być sklep. Postanawiam zatrzymać się na chwilkę. Uzupełniam bukłak, wypijam zimny kefir a resztę wody która mi zostaję wylewam na rozgrzaną głowę- oooo jak przyjemnie! Zrobione zapasy powinny spokojnie wystarczyć mi bazy do której wciąż planuję dotrzeć między pętlami. Jadę dalej, z asfaltu skręcam w prawo w ładną szutrową drogę i po odmierzonej odległości, gdzie powinien znajdować się punkt wbijam się w las w jego poszukiwaniu. Obchodzę okolicę jeden, drugi, trzeci raz - a rzeczonego głazu jak nie było, tak nie ma. Sprawdzam po raz kolejny mapę - ale wszystko teoretycznie się zgadza. Jestem przy skrzyżowaniu.. jest mała górka… jest bagienko.. tylko gdzie ten cholerny punkt! Już chcę dzwonić do Budowniczego żeby spytać czy nikt nie zgłaszał problemów z tym punktem. Przecież nie mogli ukraść głazu! A może?? Komiczne z perspektywy czasu są myśli które nachodzą człowieka w takich momentach. Poziom zdenerwowania skutecznie podnoszą setki komarów urządzających sobie ucztę z moich nieudolnych poszukiwań. Wracam na pieszo do skrzyżownia. Jeszcze raz idę drogą na południe żeby sprawdzić czy aby punkt nie jest przypadkiem dalej. Przechodzę może sto metrów kiedy po prawej stronie wyrasta tablica kierującą na głaz. Chyba prościej być nie mogło! Nie mam słów na siebie! Wchodzę w las, kawałek przez bagienko i naturalnie dostrzegam obiekt poszukiwań. T29. godz. 16:40- głaz, rok
Zły na siebie jak sto diabli wracam do roweru. Po drodzę mijają mnie "Nietoperze". Nie wygląda jakby mieli podobne problemy jak ja :) Gdy wsiadam na rower obok przejeżdża, jak się później okaże zwycięzca całej imprezy, Mariusz Ł. Tylko dlaczego nie zatrzymał się na punkcie tylko pognał dalej? Ruszam w tym samym kierunku i po chwili doganiam go. Okazuje się, że źle ładował sobie nowo odkrywane mapki w aplikacji i nie wyświetliły mu się punkty na zachodzie. Owy głaz zaliczył już dawno temu. Musiał nieźle nadrobić drogi żeby powrócić na zachodni brzeg mapy. To dopiero wtopa! Razem dojeżdżamy do rozwidlenia dróg przed kolejnym punktem, do którego na mapie nie ma dorysowanej żadnej dróżki. Można próbować od zachodu lub wschodu. Ja decyduję się na wariat wschodni, Mariusz zachodni. Po przejechaniu odmierzonej odległości z kawałkiem - nie widzę żadnej najmniejszej ścieżki w którą można by skręcić. Tylko gęste krzaki. Po chwili dojeżdża do mnie Łosiu i mówi, że z drugiej strony też nie zauważył żadnej dróżki. Decydujemy finalnie podjechać od zachodu pod skarpę i tam zaatakować. Po chwili szukania na końcu wzniesienia odnajdujemy nagrobek. T32, godz. 16:59 -nagrobek- inicjały
Fot. z kolekcji Paweł Brudło Szybki przelot dobrymi drogami i już jesteśmy przy kolejnym punkcie. Tam spotykamy Wigora który jedzie w przeciwnym kierunku. T44, godz. 17:15 - skrzynia, napis
Chwila zastanowienia nad wariantem i jedziemy na północ na trójstyk granic. Dosyć długi przelot dobrymi drogami. Mariusz wyrywa do przodu zostawiając mnie z tyłu. Ja trzymam się założonego sobie planu przed startem i jadę spokojnym tempem bez szarpania. W końcu jeszcze dużo jazdy przed nami. Do trójstyku prowadzą znaki więc nie da się go ominąć. T42, godz, 17:42 - trójstyk- tablica- pierwszy rok w opisie
Źródło:www.facebook.com/636862873050386/photos/a.663759977027342/2791688347567817/?type=3&theater, Autor „North Team”
Ruszamy dalej, w sensie Łosiu już dawno jest z przodu a ja dalej jadę swoim tempem. Gdzieś przed punktem doganiam go. Sam lampion na dnie jaru w którym krąży tryliard komarów. Po serii punktów turystycznych czyli "T" w końcu jakiś „droższy” punkt, skanowany. PK 31 godz. 18:07 -drzewo na dnie jaru na S od linii energetycznej
Fot. z kolekcji Paweł Brudło
Do punktu dojeżdżają Nietoperze i chyba jeszcze dwóch innych Bikerów. My postanawiamy robić północno- wschodni róg mapy. Chwila zastanowienia i do następnego punktu jedziemy na skróty przez dobre drogi szutrowe. Na szczycie parę wiatraków, słońce powoli zaczyna zbliżać się do horyzontu. Temperatura już zdecydowanie przyjaźniejsza jeździe. T36, godz. 18:34 -szczyt-tabliczka na wiatraku- pierwszy wyraz
Fot. z kolekcji Paweł Brudło
Łosiu postanawia jechać naokoło, żeby zaliczyć sklep i uzupełnić zapasy wody przed nocą. Ja jeszcze mam sporo picia więc jadę w przeciwnym kierunku żeby jak najkrótszą drogą dotrzeć do następnego lampionu. Kiedy po przejechaniu przez pola zbliżam się do asfaltu którym mam dotrzeć pod sam punkt widzę Mariusza śmigającego z oddali. Dobry mamy „timing”- chodź nie było to planowane :) Do polanki gdzie ma znajdować się lampion zjeżdżamy dobrą dróżką i odnajdujemy go bez problemu. PK 17, godz. 18:58 -samotne drzewo na skraju łąki
Jedziemy dalej- do ciekawie zapowiadającego się z opisu krateru. Podjeżdżamy w okolice punktu. Na odmierzonej odległości widać dróżkę przez pastwisko. Żeby w nią skręcić trzeba przeskoczyć nad pastuchem żeby później wśród krów dojechać do celu. Udaje się to bez większych problemów i za moment przejeżdżam przez krater by na jego zewnętrznej skarpie odnaleźć małe drzewko z lampionem. PK 23, godz. 19:08- drzewko na N od krateru
Fot. z kolekcji Paweł Brudło
Wracając przez pastwisko spotykam gospodarz pola. Myślałem, że będzie zły, że jacyś wariaci jeżdżą mu po jego terenie, ale on z uśmiechem na twarzy stwierdza, że o ile nie będziemy zostawiać pastucha otwartego- to jemu nic nie przeszkadza. Miła niespodzianka :) mknę dalej przez pola by po małym zjeździe wdrapać się wzdłuż granicy lasu na niewielkie wzniesienie gdzie znajduje się dobrze ukryty w krzakach lampion. PK38, godz. 19:19- drzewko na górce na skraju lasu
Jedziemy dalej, powoli zaczyna się ściemniać. Mariusz znowu odjeżdża tak, że zupełnie tracę go z pola widzenia. Za wioską skręcam w prawo w las. Ładna droga doprowadza na skraj pola. Można jechać na około albo skrócić sobie drogę przez pole wzdłuż lasu. Wybieram drugą opcję. Może nie najlepsza dróżka, ale wciąż przejezdna. Zaczyna padać deszcz. Dojeżdżam do zakrętu drogi szutrowej gdzie stoi już Łosiu. Razem przyglądamy się mapie. Wtedy Mariusz słusznie zwraca uwagę, że punkt jest zaznaczony koło cmentarza/nagrobka, obok którego przejeżdżaliśmy przed chwilką. Wracamy tam i zaczynamy przeczesywać zagajnik w okolicy nagrobka. Po chwili Mariusz krzyczy "jest!". T47, godz. 19:48 -słupek oddziałowy
Fot. z kolekcji Paweł Brudno
Deszcz, który pada coraz mocniej daje przyjemne ochłodzenie. Chwilę myślimy nad wariantem. Domyślając się, że za odkrytym PK39 odkryją się jeszcze jakieś punkty na wschód postanawiamy najpierw pojechać na zachód w okolicę jeziora Hańcza by później zawinąć zygzaka w kierunku PK 39. Jedziemy w kierunku T38. Skręcamy z asfaltu w dosyć mocno zarośniętą polną drogę. Piękny widok rozpościera się na jeziorko i okolicę. Po paruset metrach zatrzymujemy się żeby przyjrzeć się mapie. Chyba już jesteśmy za daleko. Miała być żółta tablica. Przecież byśmy jej nie przeoczyli. Patrzymy za siebie a dosłownie kilka metrów dalej na drewnianym ogrodzeniu wisi biało-czerwona kartka z logo Grassora i czteroliterowym kodem. To musi być to! Ale gdzie żółta tablica z opisu??? T38, godz. 20:06 -tabliczka żółta
Już na mecie okaże się, że od czasu kiedy Bronek zjeżdżał trasę w maju ktoś zdjął ową żółtą tabliczkę i jej po prostu tam nie było. Budowniczy już w trakcie zawodów ulokował w miejscu zguby biało-czerwony lampion. Na szczęście nie straciliśmy tam niepotrzebnie czasu i ruszamy sprawnie dalej. Parę zakrętów i znów odbijamy w polną drogę mającą doprowadzić nas do okolice punktu. Po odmierzeniu się, przeszukaniu złej strony drogi i zaliczeniu dość akrobatycznych wywrotek na rowie idącym wzdłuż drogi w końcu wchodzimy w prawidłowy zagajnik. Chwila poszukiwań polskiego nagrobka, który oczywiście był najbardziej ukryty ze wszystkich tam napotkanych i już wpisujemy kody w aplikację. T46, godz. 20:32 -polski nagrobek- podwójne inicjały
Kolejny punkt za mostkiem, bez historii. T43, godz. 20:45 - słup tabliczka żółta-górna
Jedziemy ostrym zjazdem na północny skrawek jeziora Hańcza. Tam przy plaży ładna polana biwakowa i ludzie siedzący przy ognisku. Kończy mi się woda więc nie chcąc zostać na noc bez picia pytam ich, czy mają trochę nadmiaru H20. Dzielą się bez problemu i dziwią, że będziemy jeździć przez całą noc. T37, godz. 20:57 - kąpielisko, tablica z rybkami
Niestety zjazd, który przed chwilą był tak przyjemny teraz trzeba pokonać w drugą stronę. Kierujemy się na południe. Chwila, moment i jesteśmy przy kolejnym punkcie. T45, godz. 21:18- drogowskaz turystyczny-nr telefonu od tyłu
Fot. z kolekcji Paweł Brudno
Robimy chwilę przerwy, żeby założyć lampki, nasmarować łańcuchy i zjeść. Ja mam jeszcze do zaliczenia trzy punkty na południe które Mariusz zaliczył na samym początku. Decyduje się je odpuścić teraz a zaliczyć ew. na koniec jak zostanie trochę czasu w drodze powrotnej. Jednak w dwójkę będzie raźniej jechać w nocy i łatwiej szukać punktów. Ruszamy więc dalej razem. Umawiamy się, że w nocy będziemy starać się jechać wolniej ale uważniej. Na pierwszy rzut nocny idzie prosty punkt przy młynie. T51, godz. 21:39- tablica przy młynie
Czas na "tłuściocha". Po chwili dojeżdżamy do miejsca w którym trzeba skręcić w małą dróżkę leśną. Odmierzamy się, jedziemy uważnie, na rozwidleniu odbijamy lewo i za chwilę jesteśmy na skraju lasu i młodnika. W oddali widzimy jak ktoś przeczesuje teren. Okazuję się nim być Krystian który od kilku minut bezskutecznie poszukuje lampionu. Rozdzielamy się i szukamy w trójkę. Według mapy- niby wszystko się zgadza. Jest górka po lewej, jest skraj lasu i wyrąb. Krystian twierdzi, że nie ma co iść dalej bo zgodnie z pomiarami- to musi być tu gdzie szukamy. Sprawdzam jeszcze raz mapę wg której punkt powinien być jakby na końcu dróżki. Idę więc dalej skrajem lasu aż w końcu dostrzegam biało-czerwony lampion i krzyczę "jest!!!". PK42, godz. 21:57- skraj lasu i wyrębu-widokowy
Jedziemy skrótem na północ w kierunku kolejnych punktów. Skrót okazuję się ostrą drogą pod górę gdzie trzeba naprawdę mocno naciskać na pedały. Mija 12h od startu. Niby sporo a jednak to dopiero 1/3 rajdu! Jedzie mi się dobrze chyba tylko poza tym, że już powoli mam dość tych suwalskich "gór" i podjazdów. W końcu dojeżdżamy do Smolników. Odbijamy na zachód i za moment jesteśmy już przy schodach do wejścia na punkt widokowy. I znowu pod górę z tą różnicą, że teraz na pieszo :) T 11, godz. 22:22- punkt widokowy "tablica tytuł"
Szkoda, że jest noc i nie widać widoku bo wydaję się być wspaniały. Zejście po schodach w dół jak zwykle daję się bardziej we znaki niż wejście ale przy pomocy barierki daję radę. Wracamy do Smolników i jedziemy dalej na wschód by po chwili przy punkcie spotkać Jarka z Krzyśkiem. T 49, godz. 22:31- taras wid. tablica przed kasą
Czas na PK39, który rozświetlony mieliśmy od bardzo dawna- a który celowo zostawiliśmy na później. Jedziemy długim, asfaltowym zjazdem, odbijamy w lewo i mkniemy przez pole pod górę. Zatrzymujemy się na pierwszym wzgórzu. Rzut oka na mapę i decydujemy, że to musi być następny pagórek. Na szczycie rozdzielamy się przeszukując wzdłuż granicy lasu. Po chwili słyszę głośne "tutaj!". PK 39, godz. 22:51- NW skraj młodnika
Wracamy tą samą drogą do asfaltu, zjeżdżamy kawałeczek żeby zaraz skręcić na wschód. Droga w którą chcemy skręcić jest zamknięta wiszącym łańcuchem ze znakiem "zakaz wjazdu". Ignorujemy to naturalnie. Przeskakujemy nad łańcuchem i po ok 100metrach.... musimy zawrócić. Okazuje się, że droga kończy się. Prawidłowa droga jest może 30metrów dalej. Cóż, okazuje się, że czasem warto słuchać znaków :) Jedziemy ładną drogą do mostu przy którym znajduję się punkt. T 33, godz. 23:03- wypływ Szeszupy- tablica- rok na herbie
Dobijamy do asfaltu, lewo, prawo i już jesteśmy przy jeziorku gdzie ma być "tłuścioch". Odnajdujemy go bez większych trudów prawie, że w trzcinie.
PK 43, godz. 23:24- skraj jeziora, podwójne drzewo Nie pamiętam nawet drogi do następnego punktu. Chyba byłem zbyt zaabsorbowany faktem, że coś moja przednia przerzutka zaczęła szwankować. Była bardzo chimeryczna- raz przerzucała a raz nie. Cóż może to ta godzina, trzeba jechać dalej. Na dojeździe do punktu mijamy Krystiana który pyta czy nie mamy smaru. Mariusz użycza mu go a my jedziemy podbić PK.
T16, godz.23:47- szczyt tablica Zjeżdżając widzimy Krystiana majstrującego coś przy swoim rowerze. Mówi, że kółko przerzutki tylnej nie przeskakuje prawidłowo. Ruszamy dalej i na asfalcie kierujemy się na południe. Szybki przelot asfaltem i za moment skręcamy już ostro w dół do jeziora. Jedziemy wzdłuż jeziora, mały podjazd i wbijamy się razem z dwójką innych zawodników na polankę w celu poszukiwania lampionu. PK 36, godz. 00:04 -N skraj polanki
Jeśli jechać do Bazy - to teraz. Oceniam sytuację- jedzenia w sumie mam sporo, wody powinno wystarczyć do rana, jedziemy dalej! Nie ma się co rozpraszać, jak dobrze idzie. Wracamy do asfaltu gdzie dogania nas Krystian z którym będziemy jechać razem przez kilka następnych punktów. Chłopaki wyrywają na asfalcie do przodu. Ja wciąż jadę spokojnie swoim tempem parędziesiąt metrów za nimi. W Jeleniewie odbijamy na wschód. Długi przelot asfaltem i podjeżdżamy do stóp wyciągu narciarskiego Szelmentu. Przed nami najbardziej stroma góra tego rajdu. Nie dość, że stroma to jeszcze długa jak diabli. Ja z Mariuszem odpuszczamy po paru dziesięciu metrach i pchamy rowery. Krystian ostro walczy i chyba ostatecznie podjeżdża na sam szczyt. Kiedy docieramy na górę idziemy w stronę jednej z chatek i od razu odnajdujemy punkt.
T2 SE skraj góry- skrzynka elektryczna przy domku
Zjazd z góry idzie nam dużo szybciej niż podjazd:) Przyjemnie było poczuć powiew chłodnego powietrza. Widzimy stok narciarski u podnóża w pełnej okazałości. Niezły jak na pojezierze! Chwila szutrówką i z powrotem jesteśmy na asfalcie. Po prawej na górze widać wielki krzyż. Patrzę na mapę i musi to być Biała Góra. Na całe szczęście nie musimy na nią wjeżdżać. Mam już troszkę przesyt tych suwalskich pagórków i nie powiem bo nie mogę się już doczekać bardziej płaskich terenów Puszczy Augustowskiej. Za chwilę wdrapujemy się na niewielkie ale strome wzniesienie gdzie ma być lampion. PK 1, godz. 00:52- szczyt górki, kępa drzew
Czas na przelot w kierunku Puszczy Augustowskiej, a po drodze za pewne parę punktów. Przed nami spory, asfaltowy przelot w kierunku T53. Chłopaki jak zwykle wyrywają do przodu zostawiając mnie paredzięsiąt metrów z tyłu. Niestety moja przednia przerzutka coraz bardziej zacina się, czym rozprasza mnie dosyć skutecznie. Zamiast na jeździe skupiam się na niej. Mariusz i Krystian znikają mi z horyzontu. Dojeżdżam do głównej drogi, po której jeden za drugim ciągną wielkie ciężarówki. Zaabsorbowany moja awarią przerzutki skręcam w złą stronę-zamiast na południe to na północ!! Po jakiś 2km zorientowałem sie i zawróciłem. Co za durny błąd! Jestem wściekły. Teraz to chłopaki już na pewno odjechali mi na dobre. Żeby się pocieszyć myślę sobie, że w sumie może to i dobrze bo i tak po nastaniu dnia chciałem się odłączyć żeby pojechać znowu sam. Na wysokości miejscowości Czerwonka odbijam na wschód i mniejszą drogą asfaltową dojeżdżam do Kaletnika. Przecinam tory i wjeżdżam na "peron". T53, godz. 01:36 - koniec peronu - słupek hektometrowy - cyfry
Robię sobie chwilkę przerwy. Widzę, że przede mną dosyć łatwy i długi odcinek więc ściągam zegarek i podłączam go do powerbanka w plecaku. Łosiu i Krystian już pewnie są daleko więc nie ma się co śpieszyć. Ruszam dalej i bez problemu dobrymi szutrami docieram do kolejnego punktu. T5, godz. 02:04 - rzeźnia – liter
Zakładam zegarek na rękę i patrzę, że nie wyświetla mi rozpoczęta aktywność. Pięknie, cała dotychczasowa jazda nie zapisała się! Nie powiem, nie jestem tym zbyt uradowany! Na szczęście już w domu okaże się, że nie taki jednak zły ten mój Garmin i co prawda aktywność zastopowała się, ale na szczęście została zapisana w pamięci. Odpalam go na nowo i ruszam dalej. Jadę dobrymi drogami w kierunku Czarnej Buchty, żeby później na skróty przez pole prosto na południe dotrzeć do asfaltu. Na szczęście polne drogi znów miło zaskakują i po niezbyt dobrym pierwszym wrażeniu okazują się całkiem dobrze przejezdne wśród krowich stad (i placków). Przejeżdżam dosłownie kilka metrów i znów wbijam się w polną drogę. Tym razem jest trochę bardziej zarośnięta, ale wciąż da się jechać. Dojeżdżając do punktu widzę wyraźnie w oddali migające lampki rowerowe. Kto to może być? Podjeżdżam i oczom nie wierzę - Mariusz i Krystian! Wdrapuję się na grodzisko i podbijam punkt. T54, godz. 02:40 - grodzisko - krzyż – rok
Koledzy już zdążyli zmienić mapę na południową i opracować strategię na kolejny odcinek. Wychodzi na to, że teoretycznie najbliższy T30 będzie i tak trzeba robić w drodze powrotnej, więc lepiej pokierować się bardziej na wschód, czyli T20. Chłopaki ruszają, a ja gramolę się jeszcze chwilę ze zmianą mapy i wariantem. Ruszam i widzę ich momentami na horyzoncie. Wjeżdżam na asfalt i widzę, że tym razem to ja chcąc nie chcąc zaczynam zbliżać się do nich. Postanawiam przyspieszyć i dogonić ich. Razem jedziemy dobrymi asfaltami na długim przelocie, podczas którego zaczyna świtać. Jedzie się dobrze a perspektywa zakończonej nocy dodaje mi jeszcze sił. Myśl, że przed nami jeszcze cały dzień jazdy cieszy mnie niezmiernie! Po drodze Łosiu mówi, że już dawno skończyła mu się woda i ma pilną potrzebę jej uzupełnienia. Ja również czuję, że w moim bukłaku nie zostało jej wiele więc piję oszczędnie. Raczej o tej godzinie nie ma co liczyć na otwarty sklep. Jadąc rozglądamy się więc za kranami wystającymi z domów żeby się „dotankować”. Wszystkie próby niestety jednak są ślepe. Wjeżdżamy do Pogorzelca co oznacza, że w końcu jesteśmy w Puszczy Augustowskiej. Wypatrujemy na cmentarzu studnie z wiaderkiem na łańcuchu! Nabieramy pyszną chłodną wodę która smakuje jak nigdy! Kawałek dalej znajduje się też punkt. T20, godz.03:31 - krzyż prawosławny - rok Po podbiciu punktu wracamy jeszcze raz do studni żeby napełnić bukłaki i robimy przerwę na śniadanie. Ja zjadam bułkę z kurczakiem i czekoladę, chłopaki kabanosy. Ruszamy dalej i bez większych problemów docieramy do kolejnego lampionu. PK 30, godz. 04:03 - kładka - 15 m NE
Przy lampionie komary znowu dają się mocno we znaki, więc czym prędzej opuszczamy to miejsce i jedziemy dalej. Teraz znowu mam ochotę pojechać sam, więc celowo jadę wolniej mając nadzieje, że Mariusz i Krystian wyrwą do przodu zostawiając mnie daleko z tyłu. W miejscowości Giby wypatruje( zamknięty co prawda) bar przydrożny, ale z zostawionymi solniczkami na stołach. Zatrzymuje się więc i dosypuję sobie trochę NaCl do bukłaka. To nowość dla mnie ale przed startem dostałem wykład od Edytki o katastrofalnych zagrożeniach wynikających ze zbyt dużej utraty sodu podczas maratonów więc postanawiam zastosować się do zaleceń Pani Doktor :) W ten sposób też chłopaki powinni odjechać mi już daleko. Jadę dalej, mijam ciekawie wyglądający ośrodek z domkami letniskowymi i docieram do mostu gdzie..... zastaje nikogoż innego jak moich kompanów. PK 4, godz. 04:34 - most - 20m SW
Nie śpieszę się specjalnie, daje odjechać chłopakom i ruszam dalej. Parę zakrętów ładnej, leśnej ścieżki i zaczynają się jakieś domy. To musi być wieś Wigrańce. Na prostej prowadzącej do skrzyżowania z asfaltem drodze widzę przed sobą Mariusza i Krystiana. Jak później się okaże to już będzie naprawdę ten ostatni raz a następny zobaczę ich dopiero na mecie. Celowo zatrzymuje się na krzyżówce z asfaltem żeby dać im trochę odjechać. Odmierzam odległości i ruszamy kierunku dość łatwego wydawało by się punktu. Skręcam odpowiednio w lewo jadę paręset metrów mijam jedną ścieżkę która jest ciut za blisko i jadę dalej. Nie widzę żadnej porządnej drogi który skusiła by mnie do skrętu. Pewnie przecinka w którą chciałem atakować i która poprowadziła by mnie wprost na punkt była nie widoczna. Z dystansu wynikało, że musiałem już ją przejechać. Mogę wrócić do ścieżki która była bliżej, albo jechać dalej i atakować od północy. Wybieram drugi wariant. Skręcam więc po skosie na południowy wschód i jadę coraz bardziej krętymi leśnymi ścieżkami. Widzę, że mapa coraz bardziej odbiega od rzeczywistości więc staram się jechać wolno i uważnie. Wreszcie jadąc po skarpie widzę bagienko po mojej lewej. To musi być tu! Zsiadam z roweru i zaczynam skanować okolice. Jeden, drugi, trzeci raz obchodzę skarpę i okolicę bagienka, ale biało-czerwonego lampionu wciąż nie udaje mi się dostrzec. Niby wszystko z mapą się zgadza. Postanawiam podjechać jeszcze dalej ścieżką do jakiegoś skrzyżowania i odmierzyć się jeszcze raz. Jadę spory kawałek i zaczynam rozumieć mój błąd. Szukałem chyba zbyt wcześnie! Jadę więc znowu w kierunku przeszukiwanego terenu ale tym razem kieruje się bardziej na południe. Znowu wydaje mi się, że ścieżka którą jadę zgadza się z mapą więc na odmierzonej odległości zaczynam czesać teren. Wdrapuje się na mała górkę i tam wypatruje słupa oddziałowego. Widzę niewyraźną przecinkę którą schodzę z drugiej strony górki i tam napotykam na nowe bagienko. To musi być gdzieś tutaj! Kieruję się w stronę moczydeł i natrafiam na kolejną, bardzo słabo widoczną przecinkę. Idę nią w kierunku drogi którą jechałem na początku kiedy tylko wjechałem do tego lasu. Jestem już spory kawałek od roweru kiedy dochodzę do znanej, większej drogi. To jest przecinka którą pierwotnie szukałem! Nie dziwię się teraz, że jej nie zauważyłem, bo przy samej ścieżce dosłownie przechodzi przez krzaki. Wracam więc przecinką w kierunku bagienka mając nadzieję, że w końcu dojdę na punkt. Przecinka przechodzi przez rzeczone bagnisko, więc przemierzając kolejne metry grzęznę coraz bardziej w błocie! W końcu dostrzegam ścieżkę biegnącą wzdłuż krańca mokrawiska, a przy niej jak gdyby nigdy nic stoi sobie spokojnie słupek - przy nim na drzewie lampion! Ale mi krwi napsuł ten skurczybyk! PK 16, godz. 05:46 - słupek oddziałowy 10m N
Okazuje się, że ścieżka przy której stał słupek była jakieś 100 metrów od miejsca w którym porzuciłem rower i wdrapałem się na górkę. Przynajmniej wiem jak dojechać do krzyżówki, z której powinna być juz prosta droga do kolejnego punktu. Kieruję się więc na wschód znaną już ścieżką do krzyżówki, odbijam w przecinkę na północ i po odmierzeniu odpowiedniej odległości- skręcam w małą dróżkę na zachód. Dojeżdżam na skraj skarpy i jadę jej szczytem przez bardzo "zagałęzioną", ledwie widoczną ścieżkę. Po prawej stronie, w dole widać ładne, śródleśne jeziorko. Po paru metrach przed oczami wyrasta lampion. PK 32, godz. 05:58 – wydma
Wyjeżdżam na "leśną autostradę" która ma doprowadzić mnie do granicy z Litwą. Nigdy nie byłem w tym kraju, więc przy okazji niejako zaliczę nowe państwo, nieźle! Przekraczam granicę, odbijam w kolejną dobrą drogę w prawo i po chwili zjeżdżając z górki i dostrzegam jeziorko po prawej- w dole. To musi być TO jeziorko! Hamuje więc ostro i zawracam pod górę, bo punkt ma się znajdować na północnym jego brzegu. Zostawiam rower i bardzo stromą skarpą schodzę do brzegu. Chwilka poszukiwań i podbijam "litewskiego rodzynka". PK 12, godz. 06:22- N brzeg jeziorka
Fot. z kolekcji Paweł Brudło Patrzę na mapę i kombinuję jak tu nie wracać tą samą drogą żeby nie nadrabiać. Decyduję się więc, jechać wzdłuż granicy na południe i odbić w najbliższą przecinkę na zachód. Niestety po przejechaniu kilkuset metrów widzę, że nie ma absolutnie żadnych ścieżek które dawały by szanse na przejechanie „na szagę”. Wracam więc wzdłuż granicy w kierunku północy do miejsca "autostrady" którą dotarłem do granicy, odbijam na zachód żeby po chwili skręcić na południe. Dziwi mnie, że nie napotykam żadnych zawodników nadjeżdżających w kierunku litewskiego jeziorka. Przecież straciłem tyle czasu na szukaniu słupka. Po długim przejeździe przez piękny las dojeżdżam do Zelwa, przecinam rzekę i odbijam na zachód. Mam zamiar jechać do końca żółtą drogą tak, aby objechać jezioro i zaatakować PK 9 od zachodu. Skręcam jednak za wcześnie i po ładnych paru metrach widzę, że objeżdżam jezioro od wschodu. Decyduje się więc - „atakować” punkt również od wschodu. Odmierzam się, skręcam w zaplanowanym miejscu i dojeżdżam przecinką do jej końca. Mogę jedynie odbić w lewo więc decyduję się na to. Zjeżdżam z dość stromej górki i dojeżdżam do miejsca w którym droga zamienia się dosłownie w bagnisko. Nie mam ochoty już więcej brodzić dziś w błocie, więc zawracam do głównej drogi i skręcam w kolejną przecinkę. Parę zakrętów zjazd z górki i ląduje znów przy jakimś bagnisku u stóp wzniesienia. Poszukuje przewróconego drzewa na szczycie górki. Hmmmm, jest górka, zwalonych drzew nie brakuje, więc może to tutaj? Domyślam się, że to punkt który Bronek fotografował przed rajdem na Instagramie i radził zapamiętać "to drzewo". W sumie okolica przypomina tę z fotki (zdjęcie poniżej). Wdrapuję się więc na wzniesienie i obszukuje parę okolicznych drzew- bez skutecznie. Wracam więc do przecinki i przebijam się nią wgłąb lasu. Pokonując małe, ale jeszcze znośne bagienko, docieram do większej ścieżki. W którą teraz stronę? Wybieram prawo, ale po przejechaniu parudziesięciu metrów widzę, że kieruje się ona na wschód. Ja natomiast, powinienem jechać bardziej na zachód, więc zawracam i jadę w przeciwnym kierunku. Dojeżdżam do dużej szutrowej drogi leśnej i wiem, że jest to ta z której pierwotnie chciałem atakować punkt od zachodu. Odbijam na północ, dojeżdżam do skrzyżowania i to tutaj muszę skręcić na wschód w kierunku lampionu. Jadę coraz mniej przejezdną ścieżką zaczynając powoli wątpić, czy aby znów nie jestem w błędzie. Tym razem moja upartość popłaca- bo po porzuceniu roweru i podejściu do najbliższej górki, na jej szczycie odnajduje w końcu "TO" przewrócone drzewo z lampionem! PK 9, godz, 08:12- szczyt górki przewrócone drzewo
Fot. z kolekcji Paweł Brudło
Ciężki ten poranek. Dwa duże błędy, dosyć solidnie wybijają mnie z rytmu. Tymczasem słońce zaczyna coraz mocniej przygrzewać. Wracam do szutrówki i kieruję się na południe. Kolejny lampion odnajduję już bez żadnych problemów. PK 29, godz. 08:29- S skraj wyrobiska
Postanawiam najpierw skierować się na południe do PK 8. Droga wydaję się być łatwa. Rzeczywiście po chwili wyjeżdżam na długą, prostą szutrówkę leśną którą przemierzam parę kilometrów na południe. Niestety mylę się gdzieś w obliczeniach, jadę jakieś 1,5km za daleko i muszę znowu nadrabiać drogi. Znowu denerwuję się na siebie, że chwila rozkojarzenia kosztuje mnie dodatkowe kilometry. Na szczęście skręcam w prawidłową drogę i po chwili bez problemu odnajduję punkt. PK 8, godz 09:15 - przepust 20m NE
Przyglądam się nowo odkrytej mapie i widzę, że nie odkryły się żadne punkty, na które liczyłem pomiędzy PK 18 a TR 444. Niestety wychodzi na to, że bardziej opłacało się jechać najpierw na trój styk, a dopiero później zaliczać PK 8. Jakoś szczęście nie sprzyja mi tego poranka. Ruszam w długi przelot dobrą, leśną drogą w kierunku granicy Państw. Bronek ostrzegał, że jest duże prawdopodobieństwo kontroli na granicy i można tam stracić sporo czasu. Na szczęście udaje mi się przemknąć bez takich atrakcji. T 444, godz. 09:51 - trójstyk - dolna tabliczka - litera 3, 5, 7, 1
Fot. z kolekcji Paweł Brudło
Wracam tą samą, jedyną drogą. Na krzyżówce odbijam na południe i dalej dobrymi leśnymi drogami docieram bez przeszkód do pięknie położonej polanki na skrajem Czarnej Hańczy. W dole widzę kajakarzy przemierzających rzekę. Chwila konsternacji i po odczytaniu opisu punktu odnajduje go na skraju polanki. PK 18, godz. 10:53 - SW róg polany - za studzienką
Fot. z kolekcji Paweł Brudło
Dalej już wariant wydaje się być oczywisty. Ruszam na południe. Czuje, że kończy mi się woda więc czas szukać jakiegoś sklepu tym bardziej, że dzień zapowiada się upalnie. W miejscowości Rygol pytam o sklep i dostaje informację, że takowy znajduje sie na samym końcu miejscowości. Drewniany sklepik w starej chałupce okazuje się być bardzo klimatycznym miejscem z miejscowymi raczącymi się promieniami słonecznymi i zimnym piwkiem przed jego wejściem. Obsługująca mnie Pani zaciąga piękną "Białostocczyzną" tak, że momentami muszę mocno wsłuchiwać się w to co mówi do mnie. Super klimat! Wypijam zimny kefir i dwie zimne cole, zajadam paczkę kabanosów, ładuje bukłak wodą i jestem gotowy w dalszą podróż. Za moment melduję się na śluzie. T 21, godz. 11.33- śluza - czerwona tabliczka – wyraz
Fot. z kolekcji Paweł Brudno
Kolejny punkt mam zamiar atakować od zachodu. Przed Rudawką kieruję się w wybraną ścieżkę na południe, odmierzam dokładnie odległość i... nie skręcam w zaplanowaną przecinkę gdyż jej po prostu tam nie ma. Jadę więc kawałek dalej i mam zamiar wejść w kolejną przecinkę. Dojeżdżam odmierzoną odległość i skręcam w dość dobrze wyglądającą dróżkę. Dojeżdżam do łąki, przez którą co prawda da się iść, ale na pewno nie jechać. Zostawiam więc rower i przedzieram się przez trawy do drugiego skraju łąki. Znowu poszukuję słupka oddziałowego i czuję, że znowu będą problemy. Idę jednak w zaparte i zgodnie z odmierzoną odległością zaczynam przeczesywać zagajnik pełen pokrzyw i komarów. Niestety znowu bezskutecznie. Postanawiam więc wrócić do roweru i zaatakować punkt z zupełnie drugiej strony od wschodu. Zawracam do Osiennika i jadę przez pole dobrą, ubitą drogą. Skręcam w las i jadę w kierunku punktu. To musi być dobra droga! Po odmierzonych 500 metrach zaczynam czesać okolice w poszukiwaniu słupka- znowu bez powodzenia! Przyglądam się mapie i wszystko pasuje! Zawracam więc jeszcze raz do ubitej drogi i odmierzam się jeszcze raz. No tak, nie 500 a 1000 metrów dzieli mnie od punktu! Jadę więc jeszcze raz znaną już ścieżką. Mijam miejsce które przed chwilą podejrzewałem o skamuflowanie lampionu i po chwili wyjeżdżam z lasu na niewielką polankę. Tym razem dosyć wysoka trawa sprzyja mi gdyż dokładnie widać dróżkę wygniecioną przez poprzednich zawodników. Docieram do skraju polany którą poznałem podczas ataku z przeciwnej strony. Chwilkę rozglądam się i po lewej stronie wśród paru drzew dostrzegam dobrze schowany słupek a przy nim biało-czerwoną kartkę na drzewie. Ach byłem dosłownie obok punktu podczas pierwszego poszukiwania.. PK 24, godz. 12:45, słupek oddziałowy 10m E
Teraz już prosta droga na OS! Z drobniutkim przystankiem po drodze na bardzo łatwy punkt T23, godz. 13:13,- sklep - biała tablica – wyraz
Ruszam na OS! Jestem bardzo ciekaw co budowniczy przygotował tam dla nas. Przyglądam się mapie i chwilę mi zajmuje, nim połapię się w którym miejscu wjechać na teren OS-u. Jadę kawałeczek asfaltem i odbijam w prawo w las przecinając rzeczkę. Na dzień dobry dość ostry, mocno piaskowy podjazd. Jadę dalej i próbuje przestawić się na nową mapę. Jakoś średnio mi to idzie i po przejechaniu sporego odcinka widzę, że mapa nie do końca zgadza się z układem ścieżek. Nic jadę jeszcze kawałek dalej w nadziei, że uda mi się wywnioskować gdzie dokładnie się znajduję. Aby do pierwszego punktu żeby wiedzieć jak dalej się kierować. Drogi przypominają coraz bardziej pustynne ze względu na ilości piasku.
Fot. z kolekcji Paweł Brudło
Rozglądam się i widzę na górce dość majestatycznie wyglądający bunkier (wśród drzew). Nieźle to wygląda! Nie jest pewien, gdzie obecnie znajduję się na mapie więc szukam punktu w jego okolicy. Niestety lampionu brak. Próbuję przyglądać się mapię, ale jakoś nic specjalnego nie wydaje mi się wywnioskować. Postanawiam wrócić jeszcze raz do asfaltu, czyli do początku OS-u i spróbować namierzyć się od nowa. Wyjeżdżam z terenu OS-u i widzę wyraźny zakręt drogi który pozwala mi się odnaleźć na mapie. Wjeżdżam jeszcze raz w strefę odcinka specjalnego i brnę uważnie prostą, piaskową drogą. Zatrzymuje się po przejechaniu odmierzonego odcinka i rozglądam się. Żadnych bunkrów nie widać. Punkt wg mapy ma zdecydowanie znajdować się na górce. Po mojej lewej widoczne jest sporego rozmiaru wzniesienie. Podjeżdżam więc bliżej i przypatruje terenowi. Rzeczywiście na górze widać bunkier! Wspinam się na szczyt i docieram do kolejnej imponującej budowli militarnej. Jest też punkt! PK 45, godz. 14:05, bunkier 2m na N - piwo w środku
Teraz już powinno pójść lepiej! Jadę dalej w teren OS-u nie mniej piaszczystymi dróżkami. Dojeżdżam do skrzyżowania na którym widzę dwa bunkry. Wdrapuje się na małe wzniesienie żeby sprawdzić okolicę jednego z nich. Niestety bez skutecznie. Patrzę na mapę i widzę, że muszę cofnąć się kawałek i wjechać głębiej w las. Tak też czynię i wjeżdżam w jedną z mało widocznych dróżek. Po paru metrach wyrasta następna fortyfikacja a przy niej poszukiwany lampion. PK 11, godz. 14:22, bunkier - górka 30m na S
Fot. z kolekcji Paweł Brudło
Jadę kawałek dalej, skręcam w lewo i u podnóża górki na której powinien znajdować się następny punkt spotykam zjeżdżającgo z niej Wigora. Wchodzę więc na wzniesienie i zaczynam poszukiwania. Co prawda jest tutaj jeden obiekt ale nie wygląda na wysadzony a takiego właśnie poszukuję. Sprawdzam dalej ale znowu bezskutecznie. Zajmuje mi to jeszcze dobrą chwilę zanim odnajduje ten właściwy znajdujący się podstępnie w obniżeniu terenu. PK 41, godz. 14:38, wysadzony bunkier - 20m na
Opis następnego punktu jakoś specjalnie nie zaskakuje- znowu będę poszukiwał bunkru. Tym razem jednak widać, że trzeba pokonać małą plątanine ścieżek więc staram się jechać uważnie. Docieram do wzniesienia które przecina rów. Idę wzdłuż rowu przez coraz większe krzaki do końca na którym znajduje się poszukiwany obiekt. PK 37, godz. 15:02, bunkier 10 m na W
Muszę przyznać, że co prawa odcinek specjalny ze względu na piaski jest dość uciążliwy ale bardzo ciekawy! Rozsiane po lesie bunkry robią na mnie naprawdę spore wrażenie! Jadę do jakby drugiej części OS-u wzdłuż lasu aby po paru zakrętach dotrzeć do skraju jego i rozwidlenia ścieżek. Chwila namysłu i jadę pod górę po dość grząskim piasku. Jedzie się bardzo ciężko. Widzę ścieżkę odchodzącą po skosie która prawdopodobnie będzie jechać na szczyt wzniesienia gdzie mam w planie odnaleźć kolejny obiekt. Niestety dróżka po chwili staję się zbyt stroma i zbyt zarośnięta żeby dało się po niej jechać. Żwawo pcham więc rower przed siebie w coraz gęstsze krzaki. Na szczycie jest co prawda bunkier ale niestety lampionu przy nim już brak. Po prawej idzie droga z której zjeżdżałem przed chwilą. Po lewej widać kolejną górkę, ale bunkru na niej nie dostrzegam. Idę więc dalej ścieżką przez krzaki w nadziei na odnalezienie lampionu. Docieram do piaskowej drogi bez zdobyczy. Postanawiam zostawić rower i wspiąć się na pobliskie wzniesienie. Na dodatnie energii otwieram paczkę kabanosów i dosłownie pochłaniam ją w mgnieniu oka. Jej ale dobre te kabanosy!! Po wdrapaniu się na szczyt wyrasta przede mną kolejny bunkier! Tu jesteś myślę sobie!! Obchodzę go raz, drugi, trzeci i dziesiąty ale niestety zdobyczy punktowej brak. To nie możliwe! To musi być tutaj! Przecież przeszukałem już okolicę, a wg wszelkich znaków na niebie i ziemi (a bardziej na mapie i kompasie) ten punkt MUSI się gdzieś tutaj znajdować! Przeszukałem już górkę jedną i drugą.... AAAA, zaraz, nie obszukałem całości górki na której się znajduje obecnie. Pierwszą jej część widziałem z daleka i nie dostrzegając na niej żadnych zabudowań- poszedłem szukać dalej. Ale przecież widziałem, że tam NIC NIE MA! Nie mając za bardzo pomysłu co zrobić dalej idę przeszukać rzeczoną pierwszą część wzniesienia. Przedzieram się przez krzaki, wspinam się do jakiego gąszczu drzew na szczycie i po podejściu do niego widzę.....tak dokładnie!- widzę bunkier schowany w dziurze, na szczycie górki wśród drzew/krzaków. Ale się ukrył skubaniec! Panie Budowniczy czapki z głów za ten punkt! Pomimo, że przysporzył mi on wiele trudu cieszę się niezmiernie, że go odnajduje. PK 46, godz. 15:39, bunkier 10m S na skarpie - piwo w środku
Wchodzę nawet do środka w poszukiwaniu piwa ale zastaje już tylko opakowanie po czteropaku. Czas kończyć ten OS. Wracam do roweru i podjeżdżam kawałek dalej na niewielkie wzniesienie gdzie na tyłach bunkru wisi lampion. PK 28, godz. 15:58, wschodni brat - 15m na E
Fot. z kolekcji Paweł Brudło
Dosłownie chwila jaka zajmuje mi przejazd przez łąkę i już jestem przy ambonie przy której w krzakach wisi kolejny punkt PK 22, godz. 16:04, ambona 5m na NW
Trochę długo zeszło mi na tym OS-sie ale cóż było ciekawie i na pewno punktowo opłacało się tu dotrzeć. Zostało mi jeszcze 6h do końca limitu. Zdaję sobie sprawę, że jestem na drugim końcu mapy i przede mną szmat drogi powrotnej do bazy. Nie mam więc tak naprawdę dużo czasu. Skończyła mi się też woda więc pilnie potrzebuję ją uzupełnić. Początkowo chce jechać na T31 ale w sumie decyduję, że najpierw pojadę na północ w kierunku Rubcowa żeby tam gdzieś szukać jakiegoś wodopoju. Na szczęście nie muszę zbaczać z trasy bo zaraz za lasem natrafiam na samotne gospodarstwo ze studnią. Wygląda na to, że gospodarzy nie ma więc decyduje się na samoobsługę. Przepyszna, zimna woda smakuje wyjątkowo dobrze w tych okolicznościach. Niesamowicie podobają mi się te wioseczki z drewnianymi domami i studniami w Puszczy Augustowskiej. Właśnie takich przygód miałem nadzieję doświadczyć przyjeżdżając w te tereny. U nas, na zachodzie nie uświadczy się już krów na polach czy studni przy domach. W każdym razie napojony ruszam dalej i decyduję się jechać na PK 14 i stamtąd jechać już na północ powoli w kierunku bazy. Dobrymi drogami docieram bez większych problemów do punktu. PK 14, godz. 16:51, środek wykopu skarpa N 5m
Autor: Paweł Brudło
Czas ucieka nieubłaganie i zaczynam przyspieszać tempo jazdy. Zastanawiam sie czy zajeżdzać na PK 25, który może być dość trudny- czy odpuścić go i gnać dalej na północ? Ryzykuje i skręcam w kierunku punktu dobrą szutrową drogą. W pewnym momencie muszę odbić na północ w przecinkę. Wariant nr 1 okazuje się ślepą próbą, gdyż przecinka po chwili urywa się. Wracam do szutru i próbuje kolejną drogą. Tym razem trafiam w dobrą leśną drogę, która powinna doprowadzić mnie do przecinki prosto na lampion. Kierunki i odległości się zgadzają, więc odbijam na północ i dojeżdżam do skraju bagienka. Hmmm wg odliczeń to juz powinno być zaraz tutaj. Obszukuje szybko teren, ale znowu nie widzę lampionu. Kurczę, i po co mi to było! Wracam do drogi, z której zaczynałem i jadę dalej do szutrów ki, żeby odmierzyć się ponownie. Robię to i znów wychodzi mi ta sama przecinka! Próbuje jeszcze raz i znowu pudło! Gdyby bagienko na którym kończy się przecinka było przejezdne, z pewnością pojechałbym kawałek dalej ale niestety tak nie jest!. Nie chcę już więcej tracić czasu, więc godzę się z myślą, że będzie to najprawdopodobniej mój jedyny szukany, a nieodnaleziony punkt na tym rajdzie. Dojeżdżam z powrotem do szutrówki i kieruje się na północ. Mocno naciskam na pedały, bo zdaje sobie sprawę, że chcąc zaliczyć jeszcze jakieś punkty po drodze, muszę się mocno sprężać. Trochę lawiruję leśnymi ścieżkami ale suma, sumarum wyjeżdżam wprost na śluzę. Bingo! Przecinam jakąś główniejszą drogę asfaltową i podjedżam do szlabanu, przy którym widnieje zakaz wjazdu. Eeee tam zakaz! Przeciskam się pod szlabanem i zjeżdżam z górki. Niestety na dole okazuje się to złym wyborem- bo droga jest ślepa. Muszę zawrócić pod górkę i wjechać "cywilizowanym" wjazdem obok. Z mapy wynika, że nie jest to pierwsze, a drugie przecięcie rzeki. Przejeżdżam więc przez pierwszą śluzę i wjeżdżam do lasu. Rozwidlenie dróg nie za bardzo zgadza mi się z mapą. Po chwili domyślam się, że jestem na nie tej śluzie! Muszę wrócić i pojechać wzdłuż rozlewiska na wschód. Po rozwiązaniu tej zagadki docieram bez problemów do prawidłowej śluzy. T 34, godz. 18:30, śluza - tablica atrakcje tur. nr 1, 2, 3, 4
Teraz to już naprawdę mam mało czasu. Wracam do poprzedniej śluzy, bo przynajmniej wiem, że tam jest możliwy przejazd przez rzekę. Zaoszczędzę w ten sposób drogi na około przez Płaską. Gnam przez las. Łapię dobry rytm i na leśnych ścieżkach pomykam jak młody jeleń. Aż się dziwię, że po tylko godzinach mam jeszcze siłę tak pędzić. To świadczy tylko o tym, że byłem naprawdę dobrze przygotowany do tego startu! Jedzie mi się tak dobrze, że na drogę asfaltową wjeżdżam za daleko na północ i muszę cofać się jakiś kilometr do skrętu w przecinkę prowadzącą na punkt. Długa, prosta i dobra droga doprowadza mnie bez problemu w okolice rzeki, gdzie ma znajdować się punkt. W opisie co prawda jest napisane, że punkt ma znajdować się na północnym brzegu, ale co tam- pewnie będzie można przeskoczyć ciek bez problemu. Zostawiam rower i schodzę przez gąszcz paproci do rzeczki. Ciek okazuj się być zdecydowanie za szeroki, żeby można było go tak poprostu przeskoczyć. Nie chcąc marnować czasu próbuje przejść przez pierwszy, lepszy konar na drugą stronę co kończy się lądowaniem w wodzie. Nic to, byle szybko podbić punkt i gnać dalej. Po drugiej strony rzeczki widać już dużo śladów poprzednich zawodników. Teren mocno bagnisty więc zaraz wpadam porządnie w błotko(ponownie). Obszukuje najbliższe krzaczory, ale nie udaje mi się odnaleźć interesującego mnie przedmiotu. Parę soczystych wiązanek wykrzykuje sobie pod kierunkiem budowniczego:) Idę w drugą stronę, gdzie błoto jest jeszcze większe. Kiedy już naprawdę mam serdecznie dość i zastanawiam się nad odpuszczeniem punktu, zauważam kilka metrów dalej- na drzewie- wiszący lampion! Radość jest duża, co nie przeszkadza mi puścić w powietrze jeszcze kilku epitetów w kierunku organizatora:) PK 5, godz. 19:23, N brzeg cieku
Przynajmniej wracając przez ciek mogę obmyć sobie nogi z błota. Wracam i czym prędzej gnam dalej w kierunku Strzelcowizny. Zakładam sobie, że jeśli zobaczę dobrą drogę w kierunku PK 7 to zaatakuje, jeśli będę mieć jakiekolwiek wątpliwości odpuszczę. Nie widzę żadnej dobrej ścieżki i odpuszczam go finalnie. Trochę boli przejazd obok „tłustego” punktu, ale nie chce ryzykować spóźnienia ponad limit 1h bo wiem, że w limicie podstawowym to już na pewno się nie zmieszczę. Gnam co sił w nogach. Mam zamiar jechać już do mety asfaltami i zebrać tylko to co będzię na trasie. Kończy mi się woda, więc w Frąckach robię jeszcze ekspresową dolewkę wody i biorę puszkę coli na wynos. Dojeżdżam do całkiem ładnego mostu gdzie trzeba wpisać kod w aplikację. T 13, godz. 20:09, most - środkowa tablica - tytuł - wyrazy
Postanawiam podbić ostatni tłusty punkt tego wyścigu- PK 19. W Sarnetkach dojeżdżam do skraju polanki i zjeżdżam w dół do wąwozu. Zostawiam rower i wdrapuję się na szczyt górki. PK 19, godz. 20:22, szczyt 10m na W
Tym razem opłacało się zaryzykować, bo poszło błyskawicznie. Uświadamiam sobie, że to już naprawdę końcówka rajdu na który czekałem tak długo- ogarnia mnie dziwne uczucie, że zaraz cała zabawa skończy się. Pędzę dalej przez Wysoki Most i Maćkową Rudę w kierunku bazy. Mam zamiar zaliczyć jeszcze T14 i T15. Kieruję się na Żubrówkę Nową i poznaję tę trasę bo pokonywałem ją już dzisiejszego poranka. Dojeżdżam do drogi krajowej i skręcam na Suwałki. Gnam jak opętany. W Starym Folwarku odbijam pod górkę do miejsca widokowego. Niezła góreczka na deser! Dojeżdżam do celu i czytam opis punktu który wydaje mi się być bardzo mało zrozumiały- jaka legenda? O co chodzi? Próbuje wpisać kod 3-4 razy ale bez skutecznie. Robie sobię zdjęcie z wieżą i gnam z górki dalej. T14, godz. 21:20, tablica przy wieży - legenda - wyrazy
Szybka kalkulacja w głowie, czy aby na pewno opłaca mi się jechać do T15. 20pkt to jakby 20 minut spóźnienia. Powinno mi to zająć mniej czasu, więc pędzę jeszcze do tego punktu. Przynajmniej przez chwilę jadę blisko jeziora Wigry i mogę chociaż rzucić na nie okiem. Chociażby z tego powodu warto było pojechać jeszcze tym małym objazdem. Po chwili jestem na drewnianej kładce i liczę drzewa. T15, godz. 21:30, liczba drzew pomiędzy kładkami – litery
To już był naprawdę ostatni punkt. Teraz rura do bazy! Wracam szybko do krajówki i mknę w stronę Suwałk. Na podjeździe niczym pionki mijam kolejnych rowerzystów na ścieżce rowerowej. Przejeżdżam przez Suwałki i jestem bardzo mile zaskoczony jakością i ilością ścieżek rowerowych w tym mieście! Chwila, moment i już jestem na wyjeździe z miasta i mknę trasą Green Velo w kierunku bazy. W Jeleniewie, które odwiedzam po kolejny, w trakcie tej wycieczki skręcam na Szurpiły. Jeszcze tylko jeden podjazd i już zjeżdżam szutrówką do samej bazy.
Okazuje się, że dojeżdżam jako ostatni uczestnik. Na szczęście spokojnie mieszczę się w limicie spóźnień i metę podbijam o godzinie 22:41. Byłem zatem 36h i 41min na trasie. Niestety mój zegarek nie ogarnął całej trasy w całości ale już w domu na spokojnie podliczam, że łączny dystans wyszedł mi 495km! Niezła życiówka! Na mecie jestem 5 w klasyfikacji. Później okazuje się, że przesuwam się na 4 pozycję gdyż dodano mi punkty za T14 ( podczas pisania tej relacji dopatruję się jeszcze kilku nie zaliczonych punktów, które podbijałem na trasie). Świetny wynik! Jestem bardzo szczęśliwy i usatysfakcjonowany! W nagrodę na obiad organizatorzy serwują tradycyjne kartacze. Na mecie jak zwykle żywiołowa dyskusja o różnych wariantach, przygodach i niepowodzeniach. Podczas ceremonii wręczenia nagród zwycięzcy czyli Mariusz Łosiewicz i Krystian Jakubek, nie bardzo palą się do deklaracji budowania trasy na przyszłorocznej edycji. Czyżby to oznaczało, że stery znowu przejmie trzeci w klasyfikacji Daniel Śmieja i rajd po dwóch latach przerwy powróci w macierzyste tereny woj. Zachodniopomorskiego? Nie miałbym nic przeciwko ;) Szkoda, że jestem tak zmęczony i muszę wrócić do Suwałk na nocleg bo chętnie posiedział bym dłużej przy ognisku.
Podsumowując wrażenia z rajdu chciałem jeszcze raz podziękować i pogratulować Bronkowi za ułożenie trasy! Musiał włożyć ogrom pracy w jej zbudowanie. Tym bardziej miło bo od bardzo dawna chciałem wybrać się w te tereny. A są naprawdę przepiękne! Z pewnością nie spodziewałem się tak pagórkowatej rzeźby! Mnóstwo ciekawych punktów turystycznych w części północnej i bardziej orientacyjne w części południowej stanowiło ciekawą mieszankę. No i OS na deser- cieszę się, że udało mi się tam dotrzeć! Tym samym Grassor 444 przeszedł do historii - a ja juz nie mogę doczekać się przyszłorocznej edycji!
Poniżej moje ślady w 3 częściach
Stefan Wesołowski
|
|