Wstecz Maratony Strona główna Aktualności Archiwum Kontakt

 

Wspomnienia - czyli jak to się zaczęło:


Razem z Robertem Malcherem (niektórym znany jako "Romal") w 2002 roku czując mały niedosyt po H24 postanowiliśmy zrobić cos naprawdę ekstremalnego i tak zrodziła się idea maratonu w najdłuższa noc w roku. Rozesłałem informacje po znajomych i czekałem na odpowiedz. Zgłosił się tylko Marek Szymelis "Diablo" a za miejsce startu wybrałem Łobez. W noc przed planowanym startem wytyczyłem na mapie trasę długości ok. 250km zaznaczając na mapie 12 PK, za które obrałem charakterystyczne miejsca w terenie: skrzyżowania dróg, krzyże, kapliczki, mosty, przepusty, leśniczówki itp.

Na trasę ruszyliśmy tylko we dwójkę: ja i Diablo ok. 17.30 w sobotni wieczór, właśnie zaczynała się najdłuższa grudniowa noc 2002r. a temperatura powietrza była lekko poniżej zera. Kilka godzin wcześniej zaczął padać śnieg przykrywając wszystko 5cm warstwą białego puchu. Jazda w takich warunkach sprawiała naprawdę wielką przyjemność, światło z lampek halogenowych wszystko dokładnie oświetlało, tak jakby jechało się podczas dnia, tyle że widoczność była ograniczona do kilkudziesięciu metrów w przód i kilku metrów po bokach. Pierwszy PK, mostek nad Rzeką Regą zaliczmy po kilkudziesięciu minutach jazdy, szybkie spisanie godziny na kartę startową i dalej ruszamy na kolejny PK. Tak bez większych trudności zaliczamy kolejne PK, aż dotarliśmy do PK5 nad Jez. Drawsko. Dalsza droga to jednym słowem wielka masakra, mimo że przez pierwsze 100-200m wyglądała całkiem przyzwoicie i była przede wszystkim przejezdna. Odcinek 2km robiliśmy ponad godzinę, większość pokonaliśmy prowadząc rowery, przedzierając się przez badyle o wysokości ok. metra niby to wyjeżdżoną drogą przez ciągniki. Tak walcząc ostro z tymi krzakami postanowiliśmy zrobić małą przerwę na jakiś posiłek i ciepłą herbatę. Po kilkunastu minutach ruszamy dalej. Po chwili zorientowaliśmy się, że już byliśmy w tym miejscu, przez ostatnią godzinę po prostu zrobiliśmy spore kółko po lesie, i to był początek końca. Nie pozostało nic innego jak wrócić nad Jez. Drawsko i pojechać drogą która szła na północ wzdłuż brzegu. A tam nie wiele lepiej, oprócz wystających badyli była jeszcze jedna niespodzianka, ukryta pod warstwą śniegu – zamarznięte kałuże. Zaliczyliśmy tam kilka gleb, a Diablo przy okazji rozbił kompas na ręce, co mu powoli zaczęło zmiękczać psychikę. W końcu dotarliśmy na jakiś kawałek asfaltu, tzn. asfalt był po kilkucentymetrową warstwą śniegu i lodu. Powoli zaczynało się rozpogadzać, śnieg już kilka godzin temu przestał padać, i co jakiś czas za chmur wyłaniał się księżyc w pełni. Po jakimś czasie docieramy do PK6, tam znowu mała przerwa na herbatę. Tam postanawiamy ominąć dwa najdalej położone na wschód PK i jechać prosto na południe do najbliższego punktu. W miarę jak mijały kolejne godziny robiło się coraz chłodniej, w końcu Diablo postanowił ubierać dodatkowe ciuchy, ale żeby to zrobić to musiał się rozebrać prawie do naga, a łysy świecił coraz mocniej, nawet można było jechać z wyłączonymi lampkami.

Nareszcie pojawiła się jakaś cywilizacja Czaplinek, bo jak do tej pory to ni żywej duszy nie widzieliśmy, no prawie żadnej. Chociaż w środku nocy to i w Czaplinku głucho i pusto, tylko jacyś ludzie wracają z dyskoteki i radiowóz przejechał, trochę się panowie policjanci zdziwili jak nas zobaczyli, jednak się nie zatrzymali i pojechali dalej żółwim tempem. Tu ze względu na ciągle spadającą temperaturę postanawiamy wracać jak najszybsza drogą do Łobza, po zerknięciu na mapę wyszło, że jest jeszcze ok. 60km do przejechania, jadąc główną drogą do Drawska Pomorskiego i dalej do mety. W Drawsku znajdujemy otwarty sklep na stacji benzynowej, było tam tak ciepło, że naprawdę nie chciało się z niego wychodzić. Po uzupełnieniu zapasów energetycznych i napoi ruszamy na ostatni ok. 20km odcinek jaki nam pozostał.

Jest godzina 7.00 nareszcie Łobez, chociaż jak to zwykle bywa na mecie ma się mały niedosyt. Niecałe 15h jazdy za nami, liczniki pokazują ponad 180km, a my szczęśliwi, że dotarliśmy do końca mimo, że nie zaliczyliśmy wszystkich PK jakie sobie wcześniej zaplanowałem.

Daniel Śmieja