Wstecz Maratony Strona główna Aktualności Archiwum Kontakt

 

Relacja Pawła Koźmińskiego „kozy”

 

 

Ponieważ jest to mój pierwszy wygrany rajd (mam nadzieję, że nie ostatni) postanowiłem napisać parę zdań na ten temat. Startowałem rok temu – wynik minus 79 punktów nie do końca mnie satysfakcjonował, więc postanowiłem zrobić drugie podejście. Od początku planowałem, że wystartuję samotnie – w tym widziałem swoją szansę na lepsze miejsce (nie musisz na nikogo czekać, i nikt cię nie pogania).

 

Na miejscu spotkałem Krzyśka Moraczewskiego i Jurka Ścibisza. Krzysiek zaproponował wspólny start... i tak się stało. Po pierwsze szkoda, że organizatorzy mówiąc o oznaczeniu PK farbą nie wspomnieli, że w nocy prawie jej nie widać :). Pociągnęliśmy drogą nr 174 do PK6, w lesie odbiliśmy na PN do Rakowa i dalej do Komorza – Pn-Wsch róg cmentarza bez problemów (szukanie zajęło nie więcej niż 10 minut), spotkaliśmy tam pieszego poszukującego uparcie punktu – drogą dedukcji ;) doszedłem, że to zawodnik, który zajął 3 miejsce w pieszej - Hubert Puka vel Hiubi (pozdrowienia). Ale po pierwszym PK okazało się, że Krzysiek po niedawnej kontuzji nie da rady utrzymać tempa. Zostaliśmy z Jurkiem...

 

Następnym punktem był PK4. pognaliśmy szosą do Łubowa, potem Liszkowo. Za Liszkowem rozjazd i ważne pytanie: dalej szosą, czy bliżej terenem? Irzi stwierdził, że prędzej czy później i tak teren nas nie ominie, więc wybraliśmy trasę terenem. To był dobry wybór. Za Starowicami niestety za wcześnie odbiliśmy, zgubiliśmy drogę i przebijaliśmy się terenem wzdłuż rzeki. Po kilometrze mozolnego zdobywania każdego kolejnego metra Irzi uparł się odnaleźć drogę, która przebiegała równolegle kilkaset metrów od naszej trasy. Dzięki niemu zaoszczędziliśmy trochę czasu. Mostek na PK4, króciutki postój i jazda do PK1.

 

Jak dla mnie to była jazda natchniona! Prawie bez słowa mknęliśmy do PK1 zaśnieżonymi dróżkami na wschód – jechaliśmy po śladach samochodu – każdy miał swoją koleinkę i starał się nią jechać żeby nie stracić prędkości w śniegu. Waliliśmy cały czas 27 km/h. Bardzo mi się to podobało. Pojawił się problem, bo niestety zaczęły mi przemarzać palce u nóg. Dojazd do szczytu Skotnej Góry znowu bezbłędnie wskazał Irzi (zaimponował mi nawigacją). Niestety na szczycie góry nie znaleźliśmy punktu. Dopiero po półgodzinie szukania, zadzwoniliśmy do organizatora i okazało się, że nie zdążyli oznaczyć punktu. Wpisaliśmy BPK na karcie i jazda w stronę PK3.

 

To był dla mnie najtrudniejszy odcinek, psycha trochę mi siadła – myślałem tylko o odmrożeniach i ewentualnej amputacji palców :). Uwaga, uwaga! Gdy dojechaliśmy do wsi Mosina O GODZINIE 23-ej, przejeżdżając obok sklepu rozglądałem się za śmietnikiem w celu poszukania gazet do owinięcia marznących stóp. Przechodząc obok sklepu (godz. 23 w nocy, na wsi!) usłyszałem jakiś dźwięk w środku... naciskam klamkę, drzwi ustępują, ostrożnie zaglądam do środka gotów do natychmiastowego odwrotu, i widzę... siedzącą sprzedawczynię i sprzedawcę. Pytam czy można? Można. Czy zrobią herbaty? Nie zrobią. To może chociaż gorącą wodę?? Już dobrze, zrobią nam herbatę. A może jakieś gazety do owinięcia stóp? Oczywiście. Jest dobrze, myślę sobie i brnę dalej. Nieśmiało: A może ma Pani w sprzedaży skarpety? Oburzona: Proszę Pana! To jest sklep wiejski! Tu wszystko jest! Biorę od razu dwie pary, Irzi też prosi o jedne. To już odważniej: A taśma klejąca? Pani: Szeroka czy wąska? Bierzemy szerszą. Stokrotne dzięki i ewakuacja. Irzi w drzwiach się odwraca i wali: A może rękawiczki? Kupił 1 parę i jedziemy. Straciliśmy chyba ponad 20 minut ale warto było. Pozdrawiam panią ze sklepu. PK3 – znajdujemy bez problemu, mimo ukrycia punktu głębiej w lesie. Wracając z PK3 spotkaliśmy Wigora – oznajmił, że już oznaczył PK1 na Skotnej Górze (lepiej późno niż wcale).

 

Jedziemy dalej do PK2. Okazuje się niestety, że gazety pomagają, ale niewystarczająco. W Szczecinku jeszcze jeden przystanek z mojej winy na stacji paliw. 15 minut rozcierania palców i gorąca czekolada przywróciło krążenie w nogach. I tam patent: oprócz gazet, do owinięcia nóg użyłem folii NRC. Podziałało! Dalej do PK2 poszło gładko – na skraju lasu, bez problemu.

 

Z PK2 na PK5 asfaltami. W Grzmiącej chcieliśmy odbić do punktu od dworca PKP, ale zwątpiliśmy i podciągnęliśmy jeszcze do Suchej – stamtąd poszło łatwiej, chociaż teren był niemiłosierny. Mały błąd – wjechaliśmy do Suchej, ale droga się skończyła :) więc łatwo dało się zauważyć :)).

 

Krosino, Białowąs i PK7. Po drodze spotkaliśmy chłopaków z Poznania. Mieli tyle samo punktów (6) i planowali jeszcze 2 (tyle co my). To dało mi do myślenia, że z nimi możemy wygrać jedynie jeśli dojedziemy wcześniej. PK7, kawka u Sołtysa i dalej w drogę.

 

Do PK8. Teren. Trochę obawiałem się, że teren będzie ciężki, ale na szczęście był dość przejezdny. Irzi na tym odcinku walczył dzielnie z drugim kryzysem (kiedy miał pierwszy?? :). Gładko zaliczyliśmy PK8, krótka kalkulacja czasu (założenie było max 3 godziny na powrót), i decyzja o powrocie.

 

Do bazy jakieś 45 km, asfalt. Jechało mi się świetnie, wpadłem w rytm. Już bez problemów do samego Czaplinka. Nie uwierzycie, ale na bazie chodziłem kwadrans po szkole i zastanawiałem się czy nie wyjść jeszcze się przejechać troszkę na rowerze! Taki byłem nakręcony! Jak po jakichś prochach ;). Zdecydowałem się iść spać, ale o dziwo! Spałem półtorej godziny, po czym wstałem najnormalniej i poszedłem zjeść bigos. Palce lizać. Był przesolony, ale wytłumaczyłem sobie, że po takim rajdzie i tak mam niedobór soli.

 

Na uroczystym zakończeniu Irzi mi powiedział, że organizator twierdzi, że wygraliśmy. Nie uwierzyłem, bo myślałem, że na pewno ktoś uzyskał więcej niż 8 punktów. A jednak nie.

 

Na początku (jakieś 50-60 km) jechałem dużo jako pierwszy. Po tym odcinku zacząłem odczuwać skutki za szybkiej, jak na mnie, jazdy i oceniłem, że tym tempem pożegnam się z Irzim przed pierwszą 100. Ale obserwowałem jego technikę jazdy – jest bardziej doświadczony ode mnie. Generalnie jeździł na bardziej miękkich przełożeniach. Nauczenie się jego rytmu zajęło mi jakieś 30 km. Przed pierwszą setką mogłem już powiedzieć, że jego rytm jest moim rytmem :).Dzięki temu dojechałem i to w niezłej formie. Szybko minęły mi objawy przedskurczowe, zmęczenie zmalało. Teraz tylko tak jeżdżę.

 

Potwierdziła się moja zeszłoroczna opinia o organizatorach ze szkoły w Czaplinku. Po raz drugi jak tu byłem, ujęli mnie swoją serdecznością. Dziękuję i pozdrawiam. Szczególnie Pana ze szkoły, który mówił mi, że często bywa w Olsztynie i życzył mi wygranej :).

 

Podsumowanie:

207 km, 14,5 godz., 8PK. 1 miejsce :).

 

Pozdrawiam wszystkich, do zobaczenia na przyszłych startach!

Paweł Koźmiński vel koza (Olsztyn).

 

Wstecz