Wstecz Maratony Strona główna Aktualności Archiwum Kontakt

 

Relacja Tomasza Koguciuka „Wisełki”

 

 

Witam, podroż powrotną naszymi kochanymi kolejami miałem bardzo długą, prawie tak samo długą jak czas zwycięzcy Masakry. Tak wiec, zabijając czas postanowiłem przelać na papier jeszcze świeże wrażenia z imprezy.

 

Początek

Dla mnie operacja „Masakra” rozpoczęła się już w piątek rano. Całe szczęście, że w czwartek dotarła do mnie zniżka PKP. Gdybym jej nie miał to trochę bym się zdenerwował. Podróż trwała od 6 a.m. do 6 p.m. Okrągły dzionek. Ostatni etap to połączenie Szczecinek – Czaplinek. Tam spotkałem pierwszych amatorów odcisków stóp i innych mozolnych cierpień. Razem z kompanami z Gdańska po 30 min marszu od stacji zameldowaliśmy się o 19 w bazie. W Sali nr 13 miłym zaskoczeniem były mięciutkie materace (dzięki organizatorzy). Zaczęły się pierwsze rozmowy. Byłem pod dużym wrażeniem wiedzy i obycia w tym sporcie Wieśka. Wieczorem czas szybko leciał na zakupach (ostatnie zaopatrzenie), rozmowach i kolacji. Dzień podróży z PKP nareszcie się skończył. Przed 22 leżałem już w śpiworku z nadzieją na szybki się i z lekką niepewnością o jutro.

 

Dzień próby

Dzień prawdy rozpoczęliśmy o 6.00. Godzina na wszystkie czynności poranno-śniadaniowo-ekwipunkowe wystarczyła idealnie. O 7.02 dostałem mapę. Chwila zastanowienia się, zorientowania i obrania przyszłej trasy i chodu! Jak się potem okazało byłem chyba jedyną osobą, która obrała wariant z obejściem J. Drawsko w kierunku przeciwnym od obrotu wskazówek zegara. Pierwsze 30 km przemierzyłem sprawnie. Po drodze zaliczyłem PK 3,5,2,6 i kierowałem się na 9-kę. Między 6 a 9-ką postanowiłem nieco skrócić trasę wybierając czarny szlak. Jak się potem okazało w terenie nie wyglądało to tak przyjemnie. W pewnym momencie zapędziłem się w kozi róg – podmokłe obszary okalały mnie prawie z czterech stron. Moja irytacja rosła a że nie lubię się wracać, to w akcie desperacji pokonałem te 10 m długości wodną przeszkodę…biegiem. W jednym momencie na nic zdały się ochraniacze, ciepłe dresy. Czułem jak zimno wlewa mi się do butów i sięga kolan. Potem miałem dodatkową motywację by biec gdyż tylko w ten sposób mogłem swoim ciepłem ogrzać i przesuszyć dolne partie odzieży. Potem zdobyłem PK 9 i udałem się na 11. Teraz nie wiem, czy nie lepiej było ją zostawić na później i kierować się na PK 14. Ale tak nie zrobiłem i w okolicach NE od PK 11 po raz pierwszy straciłem orientację. W błąd wprowadziła mnie piękna i prościutka ścieżka rowerowa, której oczywiście naniesionej na mapie nie było. Niestety nie miałem odwagi zawrócić, mimo, że widziałem z obu stron skarpy a zamiast spodziewanego lasu, obok były pola. Popełniłem poważny błąd naciągając rzeczywisty teren do moich oczekiwań i tym samym nadłożyłem ze 2 km. W pewnym momencie 9 odbiłem na zachód i dotarłem do drogi gdzie znajdował się PK11. Przed nim spotkałem Krzyśka. Razem dotarliśmy do 11, po drodze umilając sobie czas rozmową. Jak dobrze jest pokonywać trasę z kimś, kiedy można w kryzysowych momentach liczyć na pomoc drugiej osoby. Potem trzeba było założyć drugą pętelkę wokół Jez. Siecino. Znalazłem 14-kę i od zachodniej strony zacząłem okrążać te jezioro. Tam spotkałem pierwszą osobę. Był to niewątpliwie Grzesiek Foremny (którego jak do tej pory znałem tylko z forum napieraja),(teraz przynajmniej znam go z widzenia:). Pomyślałem sobie: jest dobry. Tak lekko wtedy biegł. Ja zaczynałem odczuwać już wtedy narastające skurcze nóg oraz skutki błędu, jaki popełniłem. Mianowicie doskwierał mi ciężar plecaka. Po co wziąłem tą cholerną, ręczną latarkę (z ładowarką wewnątrz). No cóż, więcej tego błędu nie zrobię. Trzeba zainwestować w sprzęt (czołówka LED). Przez ok. 65 km taskałem zbędny 1 km złomu, który w dodatku po zmroku zaszczycił mnie światłem raptem przez 30 min! Nigdy więcej! Między PK 12 a 10 mijałem cały peleton „masakratorów”. Takie urozmaicenie dodawało mi skrzydeł, sprawiło, że znów biegło się lekko i przyjemnie. Niestety to, co dobre szybko się kończy i między PK 10 a 8 męczyły mnie kurcze. A to lewa łydka, a to prawe udo. Musiałem przystopować i stosować coraz częściej chód. Te kurcze to pewnie brak profesjonalnego, systematycznego treningu. Niestety często samemu brakuje czasu, motywacji do „wylania trochę potu”. Wracając do trasy to przed sobą miałem 2 najtrudniejsze dla mnie punkty 8 i 7. Odcinek pomiędzy nimi też był nieciekawy. To na tych PK straciłem najwięcej czasu. Najpierw za wcześnie obrałem miejsce na PK 8. Trochę km też tam wykręciłem zanim odnalazłem tą fantastyczną skarpę. Potem desant polami na południe. Między PK 8 a 7 złapała mnie noc. PK 7 na górce też był dla mnie nieprzychylny. Zbiegłem na brzeg i zamiast biec dalej to po prawej zobaczyłem pierwszą górkę i zaczęła się wspinaczka. Na górze małe rozczarowano. PK nie ma. Ale co tam, przecież musi tu gdzieś być. Księżyc momentami przebijał się przez chmury a ja jak głupi latałem po sąsiednich górkach wzdłuż wybrzeża. Druga górka – nic. Trzecia – może do trzech razy sztuka? Czwarta – pozostała tylko nadzieja. W końcu piąta, ale i tam nic. To już koniec górek, trzeba się wracać. Zbiegłem znów nad brzeg j. Drawsko i odnalazłem po drugiej stronie wody cypelek drugiego brzegu zatoki. Tak wziąłem azymut na właściwą górkę. I znów wspinaczka, ile można? Na górze znów nic, ciemno. Dopiero w ostatniej chwili przypadkowy ruch czołówką w prawo oświetlił mi wysoko umieszczony na drzewie PK 7. Potem znów desant do drogi głównej. Na azymut oczywiście do właściwej drogi (której jednak nie znalazłem) Po drodze znów jakieś moczary. Znów objazd, bo zamiast wyjść w Niwce, jakimś cudem znalazłem się w Chmielewie. Dalsza droga do Czaplinka, po drodze PK 4 to już bułka z masłem. W Czaplinku postanowiłem zrobić przepak. Pozbyłem się tej beznadziejnej latarki, zbędnych rzeczy i stuptutów (i tak w butach miałem mokro). Jeszcze tylko zmiana koszulki, skarpetek i mogłem porywać się na dwa ostatnie punkty–satelity – dla zmęczenia psychy. Obrałem kierunek na 1-kę. Wiatr raczej pomagał, bo wiał od tyłu. Po drodze Sikory, gdzie spotkałem wilczura-mieszańca. Kompan biegł ze mną parę km. Czy to nie ten sam, co był w nocy w szkole? Wyglądał identycznie. We wsi Kuszewo dogoniłem Jacka z Wa-wy. Rozmowa dobrze nam zrobiła (nie ma jak po kilkunastu godz. samotności odezwać się do kogoś). Potem gruntówką na PK 1. Tam podobno przede mną byłe 2 ludzi. Na 13-kę kierowałem się bez problemów (od czasu do czasu pomagały mi ślady faworyta). W leśniczówce miłe zaskoczenie. Kto to widział jabłka w grudniu? Nie mogłem oprzeć się jednemu czy dwóm. Ostatni odcinek to męka, walka nie tylko z samym sobą, ale i z porywistym, zimnym wiatrem od czoła i w dodatku pod górę. Komin i światła Czaplinka ciągle chowały się za horyzontem. Tam dał mi się we znaki ten wiatr, ale jakoś dowlokłem się do szkoły. Widok szkoły i mety poprawia mi humor. A na mecie..co za niespodzianka? Jestem drugi! Prysznic niestety nie dał mi ulgi. Odświeżony położyłem się spać, lecz zmęczenie i ból wychodziły i nie pozwalały zasnąć. Praktycznie całą noc nie spałem. Postanowiłem rozruszać zastygłe nogi. Cały czas chodziłem, jadłem, piłem. O 4 rano znów położyłem się na godzinkę, lecz było to tylko zmrużenie oczu a nie sen.

 

Powrót

O 5 zacząłem się pakować. O 5.30 byłem gotów do wyjścia na pociąg do Szczecinka. Dostałem od sympatycznej obsługi miód i ledwo zdążyłem na ten pociąg. Strasznie chciałem zostać na zakończeniu, ale nie było wyjścia. To było jedyne połączenie o w miarę rozsądnej godzinie powrotu do Lublina. Wracając PKP zafundowało swoim klientom prezent remontując w niedzielę odcinek Toruń – Włocławek. Byłem wściekły. Czekał mnie objazd do Wa-wy przez Inowrocław. Do tego lekka dopłata do pociągu posp. i o 3 godz. opóźnione przybycie do miasta moich studiów – Lublina.

 

Jestem bardzo zadowolony ze startu. To moja druga setka. Zrobiłem progres. Nauczyłem się wielu ciekawych rzeczy i poznałem choć troszkę ludzi z tego środowiska.

Dzięki organizatorom za trud włożony w realizację ciekawej trasy, za herbatę w bazie, miłą obsługę pań, za zniżkę PKP, która szczęśliwie doszła w ostatniej chwili. Dzięki wszystkim uczestnikom za rywalizację, ciekłe słowa i rozmowy.

 

Do zobaczenia…wkrótce!

Tomasz Koguciuk

 

Wstecz