Wstecz Maratony Strona główna Aktualności Archiwum Kontakt

 

 

Pozwolę sobie na kilka słów podsumowania. Cały obecny sezon przebiegał źle. A to urwana przerzutka (Klasyk Kłodzki), a to drobne naciągnięcie mięśnia, czy znów bóle w kolanie podczas Mazovia 24H maratonu. Miałem już zrezygnować ze startu w MRDP ale ponieważ mieliśmy jechać tylko we dwóch, to trochę mi się zrobiło żal Daniela (który już raz dla mnie przełożył termin startu) i zacząłem częstsze i dłuższe jazdy we wrześniu. Wrócił mi humor i lepsza kondycja i wydawało się że start się uda. W dodatku pogoda sprzyjała. Dla sprawdzenia się pojechałem do Kłodzka na 12-godzinne zawody na orientację. Test wypadł pomyślnie, nic mi nie było i do końca mogłem jechać swoim tempem. Byłem więc pełen optymizmu i miałem chęć do startu. Pojeździłem jeszcze trochę po powrocie do domu i ostatni dzień przed planowanym startem odpoczywałem. Nuta zwątpienia pojawiła się gdy start na prośbę Daniela został przełożony na niedzielę. W pierwotnym zamierzeniu miałem jechać 8 dni, tak aby w niedzielę zakończyć wyścig. Miałem bowiem tylko 5 dni urlopu. No ale mimo to pojechałem. Start opóźnił się jeszcze o 1,5 h, ale przynajmniej zjadłem obiad. Założenia startowe były takie, że będę jechał szybko i więcej odpoczywał. Chciałem odjechać Danielowi przy najbliższej okazji. W stosunku do tych zamierzeń to dość długo jechaliśmy razem, bo aż za Gdańsk. Potem Daniel na chwilę przystanął a ja pojechałem dalej. W Elblągu mnie minął, bo trochę błądziłem w centrum, jednak ja z kolei minąłem go na podjeździe za miastem. Telefon w sprawie GPSa mnie zatrzymał (GPS przestał pokazywać nasze pozycje) i Daniel po chwili znów był przy mnie. Jechaliśmy trochę razem, ale źle mi sie jechało, bo jadąc jako pierwszy Daniel nie kręcił równo, tylko robił kilka obrotów korbami, potem chwilę przerwy i znów kręcił. Powodowało to sytuację że jadąc za nim nie mogłem zajmować optymalnej pozycji do jazdy w cieniu aerodynamicznym. Musiałem korygować prędkość hamulcem lub jechać obok. Gdy Daniel zatrzymał się w sklepie pojechałem więc dalej. Dobrze mi się jechało, minąłem Kętrzyn w którym było mokro po burzy. Przejechałem przez słynny bruk i po nim zacząłem odczuwać pierwsze bóle w kolanie (tylko w prawym, które już raz w tym roku mnie wyeliminowało, a zeszłym roku miałem przez nie 2 miesiące przerwy). Po zmianie pozycji jechałem dalej trochę lżej naciskając pedały, mimo to ból narastał. Złapałem gumę. Przed Gołdapią postanowiłem zrobić godzinną przerwę, najadłem się i położyłem w śpiworku. Nastrój dopisywał. Komórka obudziła mnie o czasie, ale mimo chęci mentalnej do jazdy nie mogłem jechać. Co więcej nie mogłem nawet wstać, tak mnie noga bolała. Nasmarowałem mazidłem od żony, założyłem opaskę na kolano i wolnym tempem dodarłem do Gołdapi. Sytuacja nie ulegała poprawie w związku z czym w najbliższym sklepie zakupiłem materiały na śniadanie i wysłałem SMS-a o rezygnacji z wyścigu. Udałem się kilkanaście kilometrów do Suwałk, myśląc, że stamtąd odjadę najłatwiej pociągiem nad morze. Nie było to prawdą, bo lepsze połączenia są z np. Giżycka. Tak więc droga powrotna zajęła mi więcej czasu niż jazda rowerem. W dodatku w jednym z pociągów zostawiłem kask. Dzięki mojej kochanej żonie udało mi się go odzyskać - po kilkunastu telefonach okazało się że jest we Włochach pod Warszawą. Odebrał go stamtąd mój kolega. I to był koniec przygód, powrót samochodem z Rozewia był przygnębiający, no ale cóż - przynajmniej wiem iż najdłuższe wyścigi w jakich mogę uczestniczyć nie mogą przekraczać 16 godzin...

 

Krzysztof Grzegorzewski