Wstecz Maratony Strona główna Aktualności Archiwum Kontakt

 

Maraton Rowerowy Dookoła Polski 2006

 

 Start Maratonu w tym roku był kilkakrotnie przekładany, a to ze względu na trudności organizacyjne a to ze względu na prośbę uczestników, ostatecznie udało się wystartować w niedzielę 1 października o godz.. 14:30. Na starcie stanęło nas dwóch ja i Krzysztof Grzegorzewski, miał być jeszcze ktoś trzeci, jednak problem z urlopem i nie dołączył do Nas.

Sygnał do startu a tu nic, nawet nie drgnęliśmy na milimetr, Diablo pogania nas, mozolnie się ruszamy do przodu szybko rozkręcając prędkość do ponad 30km/h. Początkowy odcinek bruku do Władysławowa minął nadzwyczaj szybko, nim się obejrzałem a tu już gładki asfalt we Władysławowie. Dalej do Redy lekko pod wiatr, na zmiany z Krzyśkiem, tak się zastanawiam czy aby nie za szybko jedziemy jak na początek, ale idzie dobrze i lekko wiec posuwamy się szybko do przodu. W Gdyni dostaje sms od nieznajomej mi osoby, że chciałby z Nami przywitać się w Gdyni. Odpisuje, że jesteśmy w Gdyni. W mieście gdzieś lekko się gubimy wjeżdżając do centrum ale szybko korygujemy błąd i jedziemy już dobrze w kierunku Gdańska.

Przelatujemy szybko przez Sopot i na obrzeżach Gdańska dołącza do Nas Krzysiek Konitz, okazuje się że to od niego był ów sms. Prowadzi Nas przez Gdańsk, nadaje mocne tempo ponad 40km/h zwalniam go do 36 i trzyma równo je, zwalniając tylko na światłach. Z powodu robót drogowych kawałek śmigamy chodnikiem a tu nagle dalsza droga zagrodzona, chwile się zastanawiamy jak to objechać i znajdujemy właściwą drogę, aż do zalecanego objazdu przez drogowców.

Wjeżdżamy na 7 (droga na Elbląg), po kilku kilometrach żegnamy się z Markiem i już dalej jedziemy we dwóch utrzymując tempo 30-32km/h. Powoli zaczyna kropić, widać zbliżające się chmury, postanawiamy zatrzymać się na przystanku i ubrać coś na deszcz. Krzysiek robi to szybciej i odjeżdża. Ja ruszam 2 minuty po nim. Chwile próbuje go gonić, ale odpuszczam nie widząc go w oddali, jadę swoim tempem. Pokropiło 5 minut i chmura poszła bokiem, w czasie jazdy ściągam kurtkę i ocieplacze na buty, bo już się robiło za gorąco.

Od Nowego Dworu objazd na Elbląg przez Marzęcino, nadkładamy ok. 4km w stosunku do pierwotnej trasy. Powoli zapada zmrok. Do Elbląga docieram gdy jest już zupełnie ciemno, szybko przejeżdżam przez miasto wypatrując Dareckiego, jednak tym razem nie zastałem go, zastanawiam się jak daleko zajechał Krzysiek.

Za Elblągiem zaczyna się podjazd na Wysoczyznę Elbląską, zatrzymuję się na chwilę, a tu jak rakieta przelatuje obok mnie Krzysiek nie mówiąc ni słowa. Po chwili ruszam patrząc w oddalające się światełko, nawet nie próbuje go gonić, jadę swoim tempem, w końcu to MRDP a nie jednodniowy wyścig, jeszcze będzie czas by go dogonić.

Jest ciepło, jadę na krótko, ubieram tylko rękawki. Za Młynarami, widzę stojącego Krzyska, zatrzymuję się przy Nim i się pytam co się stało, okazuje się, że padł mu gps i nie widać nas od ponad dwóch godzin, wyciągam swojego, który również nie reaguje, stwierdzamy, że najprawdopodobniej padły baterie i jedziemy dalej. Czuję, że tempo które narzuca Krzysiek jest za mocne jak na początek, gdy sam wychodzę na zmianę trochę zwalniam, nie chcę się katować od samego początku.

Docieramy do Ornety, w pamięci mam, ze powinniśmy jechać prosto na centrum ale kierujemy się znakami drogowymi na Lidzbark, krążąc wokół miasta. Na wyjeździe z miasta zatrzymuję się przy sklepie by uzupełnić wodę, a Krzysiek jedzie dalej, od początku był taki jego cel by jechać samotnie. Chodzę po sklepie zastanawiając się co by tu kupić, ostatecznie zajmuje mi to ponad 15 min, wychodzę ze sklepu i jest dość zimno, wiec ubieram kurtkę by się szybciej rozgrzać. Po kilku minutach jazdy ją ściągam bo już mi za gorąco.

Droga powoli staje się mokra, miejscami jest mgła, czasami dość gęsta, mijają kolejne kilometry, wiatr wieje w plecy, momentami z boku, jedzie się szybko i przyjemnie. Za Reszlem asfalt jest bardzo mokry, jakby przed chwilą przeszła tamtędy ulewa. Zatrzymuję się na stacji paliw w Kętrzynie, by podbić pieczątkę na mapie (był to awaryjny sposób potwierdzania PK jakby gps padły), pytam się czy był tu kolega po fachu, otrzymuje twierdząca odpowiedź, zawijam mapę do koszulki i ruszam dalej.

W mrokach nocy przejeżdżam obok kwatery Hitlera w Gierłoży, asfalt nadal bardzo mokry. Za miejscowością Parcz łapię kapcia, jestem trochę zły bo nie mam ochoty bawić się teraz w łatanie zwłaszcza, że cały rower jest mokry, wygrzebuje z saszetki łyżki pompkę i łatki, ściągam koło. Cała operacja łatania zajmuje mi ponad 15min i mogę ruszać. Dalej trasa wiedzie bocznymi drogami wzdłuż jez. Mamry i słynnym odcinkiem 6km po kocich łbach.

Mijam kolejne miejscowości, powoli zaczyna świtać, robi się chłodniej, w Gołdapie kieruje się drogowskazami na Suwałki, ale po kilkuset metrach jazdy coś mi nie pasuje, zawracam, dojeżdżam do skrzyżowania, zerkam na drogowskaz, i wszystko się zgadza, na Suwałki w prawo. Zerkam na mapę a tu wtopa bo powinienem jechać nie na Suwałki tylko na Szypliszki. Dalej kieruję się już właściwa drogą, zaczynają się pierwsze większe górki, najpierw zjazd i 2 serpentyny i podjazd do góry, po drodze jeszcze kilka takich hopek. Za Żytkiejmami ostry podjazd na górę z wiatrakami.

W Rutce Tartak podbijam kolejna pieczątkę na mapie, uzupełniam zapasy jedzenia i ruszam w kierunku Suwałk, przez las jedzie się przyjemnie, mimo że jest kilka górek, które trzeba zaliczyć, po wyjechaniu z lasu zaczyna wiać, jednak nie jest to dość silny wiatr. Powoli zaczynam rozglądać się za jakimś noclegiem by podładować gps. Jakoś nie widzę nic ciekawego, docieram aż do Suwałk, przejeżdżam przez nie i na wyjeździe dostaje telefon by koniecznie naładować urządzenie lokalizacyjne, przy okazji dowiaduję się, że Krzysiek rezygnuje z powodu kontuzji kolana, dzwonię do niego i namawiam go by odpoczął i jechał dalej. Zatrzymuję się w motelu, planuje odpoczywać ok. 4h jednak obsługa techniczna sugeruje, że gps-a należy ładować minimum 8h. Zjadam śniadanie i idę spać. Zasypiam, po 2-3h budzę się i nie mogę dalej zasnąć, jakoś zmuszam siebie do snu, mija 7h wstaje i idę coś zjeść.

Po naładowaniu gps ruszam dalej, i gdy tylko wsiadłem na rower od razu zaczęło kropić, ale lekko, stopniowo mocniej, wiec ubieram kurtkę i ocieplacze i jadę dalej, a tu jak nie lunęło jakby ktoś mnie wiadrem wody oblał, nawet kurtki nie zdążyłem zapiąć i musiałem się zatrzymać by to zrobić. Po kilku minutach deszcz się uspokoił jednak cały dół miałem już totalnie mokry. Burza rozkręciła się na całego, dookoła pioruny, które wala co chwilę, ciągle słychać grzmoty, jest jasno jak w dzień. Do Augustowa dojeżdżam zziębnięty, zatrzymuję się w sklepie by zrobić zapasy na noc. Robie je dość długo, w między czasie konsultując prognozy pogody na następne dwa dni, nie są optymistyczne. Coraz bardziej zaczynam zastanawiać się nad zakończeniem maratonu. Kończę zakupy, powoli coś zjadam w sklepie trzęsąc się z zimna.

Analizuje mapy, wynika z nich, że jeżeli mam skończyć to najlepiej pojechać do Ełka na pociąg. Wsiadam na rower, przejeżdżam kilkaset metrów, aż do skrzyżowania z drogą na Lipsk i następuję szybka decyzja, kończę maraton, nie chce mi się dalej jechać, nie mam przeciwnika, znam trasę, robiłem ja w końcu w zeszłym roku. Po drodze do Ełka jeszcze kilka razy się zastanawiam czy może zawrócić, nawet zatrzymuję się na 5min by to jeszcze raz przemyśleć, jednak wszystkie argumenty są za skończeniem maratonu, wiec jadę dalej do Ełka mimo, że jest mi ciepło, nawet gorąco, a jadę na krótkie spodenki, mam siły, zapas jedzenia na cała noc jazdy.

 

Daniel Śmieja „Wigor”/LIRO team